tag:blogger.com,1999:blog-13796100761735901642024-02-08T20:58:16.260+01:00Miłość, nienawiść. Dzieli je taka cienka liniaAnonymoushttp://www.blogger.com/profile/17413968028073551453noreply@blogger.comBlogger8125tag:blogger.com,1999:blog-1379610076173590164.post-63173785807551260882016-10-25T21:02:00.001+02:002016-10-25T21:02:53.492+02:00Rozdział VII<span class="Apple-tab-span" style="white-space: pre;"> </span>Dni mijały coraz szybciej,a cała sytuacja stała w miejscu. Bonnie nie miała żadnego kontaktu z Lydią, co ją zaczęło niepokoić. Nie poinformowała pierwotnych o wszystkim, mimo ciągłych próśb Caroline. Siedziała właśnie w kuchni przeżuwając niechętnie swoje śniadanie - tosta z dżemem. Odechciało jej się wszystkiego, gdyby tylko kontrolowała oddychanie przestałaby to robić. Cały ciężar, odpowiedzialność spoczywająca na jej barkach, sprawiały, że miała dość. Coraz częściej czuła strach i bezradność. Wiedziała, że nie może od tak rzucić tego wszystkiego w kąt. Nieważne jak bardzo tego chciała, musiała walczyć dalej. Dla jej przyjaciół zrobi wszystko, choćby miała umrzeć.<br />
- Dzień stanie się lepszy, kiedy poczujesz słońce na swojej twarzy - powinna podskoczyć, czy pisnąć, cokolwiek. Przyzwyczaiła się do elementu zaskoczenia z jego strony. Dodatkowo miała kiepski humor i ostatnie o czym marzyła na pewno nie było przekomarzanie się z Kolem. O nie nie.<br />
- Lydia dzwoniła, macie dzisiaj się spotkać, oczywiście jeśli Ci to odpowiada. - dokończył i wyrwał jej końcówkę tosta z ręki i sam zjadł. - Porzeczkowy? Fuj, nie masz kompletnie poczucia smaku - Bonnie od niechcenia zerknęła na niego.<br />
- Jasne, o której? - kompletnie zignorowała fakt, że zabrał jej śniadanie i skrytykował gust.<br />
- Popołudniu, okolice czwartej - przymrużył oczy patrząc na nią. Może to tylko zły dzień? Miewała je ostatnio zbyt często, coś jest na rzeczy. Nim zakończył rozmyślanie, Bonnie zniknęła z kuchni.<br />
***********<br />
<span class="Apple-tab-span" style="white-space: pre;"> </span>Blondynka usłyszała ciche pukanie do swojego pokoju. Kończąc swój makijaż bez żadnych przeszkód rzuciła dość głośnie "proszę" . W drzwiach stanął Niklaus. Caroline odruchowo wstała i wzięła głęboki wdech, czekając na jego ruch.<br />
- Bonnie dziś wychodzi do Lydii, uważam, że bezpieczniej będzie jeśli udamy się tam z nią wszyscy - oznajmił. Miał ręce schowane za plecami, co irytowało blondynkę. Z dłoni można wiele wyczytać, a wampirzyca znała się na gestach niewerbalnych.<br />
- Dobrze, o której? - miała lekką chrypkę, zaschło jej w gardle. Mocno na nią oddziaływał, zbyt mocno. Od pewnego czasu krążył po jej głowię, przyłapywała się na dość dziwnych myślach na jego temat.<br />
- W sumie za kilka chwil, więc możemy zejść na dół, i poczekać na resztę - Caroline przytaknęła i razem wyszli z pokoju.<br />
- Ufacie tej całej Lydii? - zaczęła blondynka, gdy razem czekali już na korytarzu.<br />
- Kochana, życie mnie nauczyło tego, żeby nie ufać innej rasie niż swojej -Klaus posłał nieziemski uśmiech wampirzycy - A tak naprawdę, nie mam żadnych podstaw by jej wierzyć. Nawet jej nigdy nie widziałem, Kol jest tutaj od tego. - dokończył.<br />
-Nie podoba mi się to. Ta cała sprawa z tymi spotkaniami, wiesz o czym one tam rozmawiają? - Caroline stwierdziła, że skoro Bonnie nie chce nikomu powiedzieć, to zacznie podpuszczać innych w tym Klausa, by to oni zaczęli działać. Strach zwycięży.<br />
- Pierwszy bym wiedział, jeśli coś złego czarownice planowały. Wątpię, aby Bonnie Bennet zaryzykowała życie swoich przyjaciół<br />
- Bonnie jest w rozsypce! - ton głosu Care się podniósł - Nie poznaję jej od bardzo dawna, więc naprawdę zaczynam się o nią bać. Nie wiesz jakich bzdur mogła jej naopowiadać.<br />
- Ty coś wiesz - Nik podszedł bliżej blondynki, świdrując jej oczy, twarz. Pożerał ją wzrokiem. - Gdybym wiedziała , powiedziałabym - szepnęła<br />
- Dlaczego mnie okłamujesz, Caroline? - jej serce zaczęło bić szybciej, a oddech stał się płytki.<br />
- Klaus, ja.. - zaczęła. Popatrzyła na niego. Przygryzła dolną wargę, strach ją paraliżował i bała się że stanie się coś, na co czeka nieświadomie od dłuższego czasu. On za to nic nie odpowiedział,tylko przyglądał się jej, czekając na dalsze ruchy.<br />
- Nie chcę cię okłamywać. - dokończyła - ale teraz nie mogę ci powiedzieć prawdy, na żaden temat - odpowiedziała. Stali tak po prostu w milczeniu. Na przeciw siebie, w małej odległości. Stali i patrzyli sobie nawzajem w oczy, a czas zwalniał, oddechy zaczynały współgrać. I stało się, stali się jednością poprzez namiętny lecz czuły pocałunek. Emocje eksplodowały, każde z nich uwolniło to co więziło przez miesiące.<br />
************<br />
<span class="Apple-tab-span" style="white-space: pre;"> </span> Jaskinia wydawała się nie mieć końca. Spędził w niej dwa dni, nie widząc nic po za skałami i ciemnościami. Czuł głód, ogromnie pragnienie, ale obiecał coś, więc dotrzyma słowa. Po krótkiej przerwie ruszył dalej, według wskazówek. Powoli stawiał kroki, tak aby nie wpaść w żadną pułapkę. W końcu dotarł do ślepej uliczki.<br />
- No świetnie- szepnął. Ale pamiętał jej słowa, pamiętał, że wszystko co drogie jest ukryte. Przymknął oczy, wyciągnął ręce i badał każdy centymetr zimnej i chropowatej ściany, aby wyczuć coś "nietypowego". Nagle, pomiędzy nierównymi głazami, znalazł idealne odwzorowanie koła, które różniło się tym od innych, że było idealnie gładkie. Nie wiele myśląc delikatnie przycisnął, a ściana się rozstąpiła i otworzyła drzwi do skarbca. Na honorowym miejscu była ona, księga. A obok niej lekarstwo. Wziął co chciał i wybiegł z jaskini.<br />
- Nareszcie - odparł Stefan i uśmiechnął się do siebie.<br />
******************<br />
<span class="Apple-tab-span" style="white-space: pre;"> </span>Bonnie siedziała już godzinę na "tajnym zgromadzeniu czarownic Nowego Orleanu". Tak naprawdę nie powinno jej tu być, ponieważ jej "obszarem" jest rodzinne miasteczko - Mystic Falls. Ale z kim miałaby się o to kłócić? Siedziała i słuchała paplaniny o zemście na wampirach, i tylko marzyła żeby się stąd wydostać. Przed budynkiem czekała na nią cała obstawa. W razie gdyby wampiry Marcela dalej polowały na nią.<br />
<span class="Apple-tab-span" style="white-space: pre;"> </span>Lydia wskazała na nią. Młoda czarownica nie wiedziała o co mogło jej chodzić. Jednym uchem wlatywało, drugim wylatywało. Wiedziała tyle, że za nic w świecie jej nie pomoże.<br />
- Tak właśnie, ostatnia z Bennetów - zaczęła starsza kobieta - Nasza ostatnia nadzieja. Dodatkowo ma łatwy dostęp do Pierwotnych, to jest nasza jedyna szansa! - tłum był coraz bardziej podsycany przez słowa Lydii.<br />
- Mały problem - odezwała się ciemnowłosa - Ja wam nie pomogę, wasze plany są szalone. - pomruk niezadowolenia przeszedł po pomieszczeniu. Można było usłyszeć kilka " a nie mówiłam"<br />
-Dziecko drogie, pomoże pomoże nam nie martwcie się - odparła rudowłosa.<br />
- Czy ktoś mnie tu w ogóle słucha? - Bonnie zerwała się z siedzenia i spojrzała na zebranych. - NIE POMOGĘ WAM, NIE ZABIJE WŁASNEJ MATKI, PRZYJACIÓŁ - krzyknęła. Zaraz tego pożałowała. Najbliżsi ludzie Lydii podnieśli dłonie i sprawili jej najgorszy ból w życiu. Upadła na kolana i złapała za głowę. Błagała w myślach,aby już przestali. Ból był tak silny, że nie wytrzymała i krzyknęła głośno.<br />
- Wystarczy, zmieniłaś zdanie?<br />
- Nigdy- wysyczała, na to Lydia spojrzała na zgromadzonych.<br />
-Więcej siły. - I znów rozległ się krzyk.<br />
<span class="Apple-tab-span" style="white-space: pre;"> </span>Kol stał z przymkniętymi oczami i próbował usłyszeć coś niepokojącego. Nagle coś w nim drgnęło, jakby usłyszał płacz Bonnie i jej krzyk. W wampirzym tempie dotarł do posiadłości. Serce mu biło, tak jakby chciało wydostać się z piersi. Reszta zerknęła na siebie, pierwsza odezwała się Caroline.<br />
- To Bonnie, o mój Boże. Oni jej coś tam robią - i zaraz podążyła w ślady jednego z pierwotnych. Gdy tylko Kol wszedł do salonu, gdzie odbywało się zebranie, został potraktowany silnym zaklęciem i padł na kolana czując niewyobrażalny ból w klatce piersiowej. Czarownice w tym czasie się ewakuowały. Gdy magia przestała działać, Pierwotny w wampirzym tempie podszedł do Bonnie. Ona za to siedziała oparta o ścianę i patrzyła w przestrzeń, a łzy same ciekły jej po policzku. Nieoczekiwanie reszta weszła do pokoju. Bonnie odwracając wzrok w ich stronę, machnęła ręką. Klaus I Caroline wylądowali na ścianie. Wszyscy już wiedzieli co się stało - Bonnie straciła kontrolę. Jej ręce drżały, oddech był nierówny, dusiła się płaczem.<br />
- To wszystko przez was - wydusiła. Drugą ręką połamała stół i kawałkami drewna rzuciła w uwięzionych wampirów. <br />
- Bonnie- szepnął Kol – Hej Bonnie – powoli zbliżył się do niej. Nie reagowała. Delikatnie złapał ją za dłonie i splątał ze swoimi – Obiecuję, że ostatni raz się z nimi spotkałaś, nic Ci więcej nie zrobią. Teraz musisz się opanować. No dalej – mówił tak jak za pierwszym razem, ale to tak nie działało. Czuł jak jej ciało dalej drze. Przez jego głowę przebiegało milion myśli, ale na żadnej nie mógł się skupić. Zaczął się cholernie bać, tak. Najgroźniejszy psychopata wśród wampirów zaczął się bać ze względu na tą drobną dziewczynę.<br />
- Kłamiesz, tak jak oni, jak wszyscy. Chcecie mojej krwi, mojej magii. Chcecie, żebym była szpiegiem, żebym pomagała. A przez to tylko cierpię. Nie chcę więcej cierpieć Kol. - odparła.<br />
Chłopak tylko wstał, nie puszczając jej, pociągnął w górę jej przemęczone ciało i delikatnie objął jedną ręką w pasie i popatrzył w oczy.<br />
- Przyrzekam, że zrobię wszystko, abyś więcej przez nikogo nie cierpiała. A kto posunie się do tego, będzie umierał w największych cierpieniach. Nie musisz ufać im, zaufaj mi. Ten ostatni raz Bonnie - przemieścił jej dłonie na swoją klatkę piersiową. - Czujesz? Ja też teraz czuję. Strasznie się boję, wiesz? Boję się, ze nas w cholerę wszystkich pozabijasz. - lekko się roześmiał - A nie chcesz tego prawda? Caroline tam wisi. Jak bez niej sobie poradzisz? - Bonnie obejrzała się za siebie i zobaczyła blondynkę. Bladą jak ściana, bliską omdlenia, w której ciele znajdowało się mnóstwo kawałków drewna.<br />
- O mój Boże, Caroline tak mi przykro – po tych słowach obydwoje upadli na ziemie. Klaus zaczął pomagać Care wydobywać drzazgi z drewna. Bennetówna chciała podbiec do niej ale Kol ją powstrzymał.<br />
- Nie nie nie, kochana. Ty zostajesz ze mną – pociągnął ją lekko w stronę kuchni i wyszli. Posadził Bonnie jak marionetkę na krześle, podszedł do zlewu, zmoczył ścierkę i położył jej na kark.<br />
- Musimy opanować twoje emocje – sam lekko odetchnął. To było ciężkie dla niego, od dawna nie czuł takiego strachu. Nie tylko o siebie. W sumie siebie miał daleko w tyle, nie była chyba w stanie go zabić. Bardziej się martwił o nią. Przeciąży się i po niej. Straci kontrole, i zrobi coś czego może żałować.<br />
- Muszę Ci coś powiedzieć, co powinnam zrobić dawno temu – szepnęła. Sama nie wygra, potrzebowała ich pomocy, jego pomocy. Nie chciała więcej znosić cierpienia, ciężaru odpowiedzialności. - Starszyzna nie chce mnie bez powodu. Jestem im potrzebna. Do czego dokładnie to nie wiem. Ale jest sposób. Sposób by was zabić. - Wzrok skierowała na wchodzącego Klausa do kuchni. - Nawet Ciebie. - zwróciła się bezpośrednio do hybrydy.<br />
- Dopiero teraz nam o tym mówisz?! - Nik się 'delikatnie uniósł” za co Kol i Caroline spiorunowali go wzrokiem bazyliszka.<br />
- Dlaczego nie powiedziałaś nam wcześniej? - drugi zaś z braci był delikatniejszy. Wcale nie był na nią zły za to, nie miał powodów. Gdyby pewnie to nie była Bonnie, właśnie chciałby zamordować za ukrywanie takich rzeczy, ale to była Bonnie.<br />
- Byłam pewna, że poradzę sobie sama, przepraszam. - przymknęła oczy. Nie miała zamiaru brać ich na poczucie winy, nie była taka. Ale co innego miała zrobić? Była bezsilna. Nienawidziła siebie słabej. Nie chciała taka być. Dla innych jest tylko narzędziem i dobrze o tym wie. Trzeba się z tym pogodzić i przeżyć. Uniosła wzrok i napotkała oczy Kola. Te oczy, które odkąd jest w Nowym Orleanie dawały jej nadzieję, pomagały. Po prostu z nią były. A ona chciała być z nimi.<br />
_____________________<br />
Nie wiem jak mam was przepraszać. Ponad miesiąc bez rozdziału, a teraz taka krótkie beznadziejne coś. Przepraszam najmocniej, ale szkoła daje w kość. Dzisiaj przysiadłam i stwierdziłam, że muszę to dokończyć. Wyszło co wyszło. Za błędy przepraszam, Nowy rozdział chce napisać teraz w długi weekend i poczekać z dodaniem, może nadrobię troszkę materiału by mieć co wrzucać w takie okresy jak te. No nic, komentujcie, oceniajcie. Czekam! Pozdrowienia i całuski! <3Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/17413968028073551453noreply@blogger.com3tag:blogger.com,1999:blog-1379610076173590164.post-5421624816866321232016-09-18T22:51:00.001+02:002016-09-18T22:54:29.706+02:00Rozdział VI<span class="Apple-tab-span" style="white-space: pre;"> </span>Bonnie zerknęła na zegarek, była 4,30 a ona od dwóch dni nie zmrużyła oka. Po spotkaniu z Lydią, nie mogła spać. Nikomu nie wyjawiła tego czego się dowiedziała, nawet Caroline. Musiała się poważnie zastanowić co zrobić z tą wiedzą. Nie wiedziała czy może zaufać pierwotnym.. Wydawali się być troskliwi w stosunku do niej, szczególnie Kol - z którym spędzała prawie cały wolny swój czas. Poznawała jego kolekcję mrocznych przedmiotów, a czasami nawet pokazywał jej najstarsze księgi czarów. Nie rozmawiali zbyt dużo o czymś innym niż magia. Ona o nic nie pytała, jego jakoś nie specjalnie interesowało jej życie prywatne. Taki układ jej w sumie odpowiadał, choć stawał się nużący a ciekawość powoli docierała do jej głowy. Będąc z nim sam na sam, Bonnie przekonała się, że jest całkowicie inny niż go znała. Nie wydaje się być psychicznym wampirem, tylko osobą, która ma obsesje na punkcie czarów. Mieli wspólną pasję, która zbliżyła ich w ostatnich dniach bardzo mocno do siebie. Co najważniejsze- kiedy spędziła z nim czas - nie traciła kontroli. Ostatnim razem było to w dniu gdy udała się do starszyzny. On ją wtedy uratował.<br />
<span class="Apple-tab-span" style="white-space: pre;"> </span>Postanowiła zejść na dół. Może szklanka wody i świeże powietrze ukoi jej umysł i pozwoli usnąć. Leniwie zwlekła się z łóżka i ruszyła ku kuchni najciszej jak mogła. Mieszkanie wśród wampirów miało swoje plusy i minusy, a tą mniej przyjemną stroną było to, że mieli oni nad przeciętny słuch. Kilka razy Klaus zarzucił jej, że powinna uważać co szepcze pod nosem, bo jednak oni to wszystko słyszą. Musiała na chwilę przystanąć przy schodach. Było dość ciemno, chciała się oswoić i wyostrzyć wzrok, by znaleźć kontury. W końcu dotarła do kuchni. Sięgnęła po szklankę i nalała wody, następnie oparła się o blat i powoli sączyła napój. Podeszła do okna i uchyliła je, ponieważ drzwi na zewnątrz i te na ogród były zamknięte i nie potrafiła ich otworzyć. Wzięła głęboki wdech, gdy uderzył ją podmuch świeżego powietrza. Przymknęła oczy i rozkoszowała się chwilą, próbowała uciszyć umysł, by się odprężyć. Zaczęła rozmasowywać sobie kark gdy poczuła szept i ciepły oddech na szyi.<br />
- Nie powinnaś spać? Narobiłaś się ostatnio. - Kol ją totalnie zaskoczył. Skradanie i zachodzenie od tyłu zaczęło być jego ulubionym zajęciem.<br />
- Nie powinieneś przestać mnie zachodzić od tyłu i skradać się? Tylko ja tu nie mam nadprzyrodzonego słuchu, wyluzuj. - odparła i uśmiechnęła się pod nosem. Sprzeczali się żartobliwie dość często, gdy spędzali razem czas. Chciała się do niego odwrócić przodem ale uniemożliwił jej to.<br />
- A tak serio, dlaczego nie śpisz? Jakby nie patrzeć dalej jesteś człowiekiem.<br />
- Nie mogę usnąć po prostu. - odparła.<br />
- Lydia? - obrócił ją w swoją stronę. Wiedział, że nie skłamie mu prosto w oczy.<br />
- Po części - spuściła wzrok, nie chciała mu teraz mówić o tym czego się dowiedziała. Potrzebowała czasu - Nie brnij, i tak nic ci nie powiem - dodała<br />
- Nie ufasz mi, kochana? - uśmiechnął na ten swój sposób, cynicznie ale i trochę uroczo.<br />
- Jeszcze pytasz? - Kol wybuchnął śmiechem. Bonnie uśmiechnęła się pod nosem i oddaliła się od pierwotnego. Dopiero teraz uświadomiła sobie, że on jest tylko w spodniach dresowych, a ona w krótkiej koszuli nocnej, którą przykrywa również nie za długi szlafrok. Zrobiło jej się dziwnie przyjemnie, gdy poczuła jego ciepło. Usiadła przy stole, a Kol zaraz do niej dołączył.<br />
- Co mam zrobić,żebyś mi zaufała? - Czarownica zerknęła na niego pytającym wzrokiem.<br />
- Ty tak na serio? - wampir przytaknął i wiercił wzrokiem jej dziurę w brzuchu- Żebym Ci zaufała, musiałabym poznać prawdziwego Ciebie. - odpowiedziała.<br />
- Da się zrobić, co chcesz wiedzieć? - spojrzał na nią. Nie wiedział, dlaczego chce żeby mu zaufała. Może potrzebował tego, od dawna nie miał kontaktu z kimś innym niż z rodziną. Od czasu do czasu leżał w trumnie, czekając na łaskę Klausa. Przyda mu się towarzystwo kogoś innego. Tylko dlaczego akurat wybrał ją? Zwalał to na zwykły przypadek,nudę.<br />
- Jak mam Ci zaufać skoro nie jesteś ze mną do końca szczery?<br />
-Co masz na myśli?<br />
-Te zaklęcia, które mi pokazujesz - zaczęła - wiem, że próbujesz mnie uwolnić od ekspresji. Ale Ci się nie uda, jest zbyt we mnie zakotwiczona - To była prawda. Pierwotny podstępem próbował pozbyć się ekspresji z czarownicy, która ją po prostu niszczyła. Nie żeby zaczął się o nią martwić, ale. No właśnie, nie mógł znaleźć 'ale" i powoli przerażało go to, co się z nim dzieje.<br />
-Nie ma za co - ukrył jakiekolwiek uczucia pod maską uśmiechu. Bonnie zmrużyła oczy i przez chwilę próbowała go analizować. Westchnęła cicho i przeczesała włosy. Wcale nie zrobiła się śpiąca, a rozmowa z wampirem jeszcze ją podsyciła.<br />
- Skoro masz problemy ze snem - odezwał się Kol- Mam u siebie kilka ziół od Lydii, które odpowiednio zmieszane pozwolą Ci usnąć. Choć za mną - podszedł do nie i wskazał ręką na wyjście. Bennet chwilę się zastanawiała. Były za i przeciw. Chciała naprawdę w końcu się wyspać, tak po prostu, więc ruszyła ku wyjścia z kuchni, a zaraz obok niej pojawił się mężczyzna.<br />
<span class="Apple-tab-span" style="white-space: pre;"> </span> Dotarli na miejsce. Wampir otworzył przed nią drzwi i puścił przodem,a później sam wszedł. Bonnie bywała często w jego pokoju i za każdym razem panował tu nienaganny porządek. W przeciwieństwie do innych pokoi należących do płci męskiej, było tu idealnie. Nigdzie nie walały się ciuchy,książki. Po prostu perfekcja. Bonnie nieśmiale usiadła na krawędzi łóżka. Czekała na jego ruch. Kol zawzięcie przeszukiwał swoje pułki i szuflady. Wreszcie z dumą wyprostował się i obrócił ku dziewczynie z zadowoloną miną. W ręce trzymał dwie fiolki z jakimiś proszkami. Podszedł do stolika nocnego, nasypał po troszkę z każdego słoiczka, zalał to wodą i podał czarownicy.<br />
- Pij powoli, nie będę kłamał, smak nie jest najprzyjemniejszy ale powinno Ci pomóc. - obydwoje usłyszeli dzwonek telefonu, który należał do pierwotnego. - Poczekaj chwilę - chwycił urządzenie w dłoń i udał się za drzwi - To nic ważnego, zaraz wrócę - i wyszedł. Bonnie zerknęła na miksturę i powąchała ją. Skrzywiła się na sam zapach, który był obrzydliwy. Brała małe łyczki co kilkanaście sekund. Poczuła jak jej powieki stają się ciężkie i nadchodzi upragniony sen. Niewiele myśląc położyła się na łóżku i od razu wpadła w objęcia Morfeusza.<br />
<span class="Apple-tab-span" style="white-space: pre;"> </span>Kol kończąc nerwową rozmowę, ze swoim szpiegiem z szeregów Marcela, mało co wracając do pokoju nie roztrzaskał drzwi na drobny mak. Jego złość odpłynęła tylko gdy zobaczył obraz przed sobą. Młoda, piękna dziewczyna spała właśnie wtulona w jego pościel z uśmiechem na twarzy. Jego kąciku ust poszły do góry. Jest na dobrej drodze naprawienia skutków ekspresji. Wiedział, że ziółka podziałają na nią mocniej niż na inne czarownice. Nie bez przyczyny siedział z nią w tych księgach. Mimo samej przyjemności czerpanej z dzielenia się z kimś swoim hobby, był to też obowiązek. Starszyzna tego wymagała, aby Bonnie była czysta. Wtedy będzie im najbardziej potrzebna, i wkroczą do walki z Marcelem.<br />
<span class="Apple-tab-span" style="white-space: pre;"> </span>Chwilę stał w osłupieniu,zastanawiając się co ma zrobić. Podszedł do stolika nocnego, sprzątnął resztki napoju i powoli,aby nie zbudzić czarownicy położył się z drugiej strony łóżka. Przed zaśnięciem chwilkę zerkał na Bonnie, za co później się skarcił.<br />
******<br />
<span class="Apple-tab-span" style="white-space: pre;"> </span>Caroline obudził dzwonek telefonu. Na śpiąco złapała urządzenie i zerknęła na wyświetlacz, na którym było napisane Stefan. Od razu się obudziła, naciskając zieloną słuchawkę.<br />
- Przepraszam za porę, Care - zaczął Salvatore<br />
- Nieważne, co tam? - odpowiedziała. Ostatnio kontakt miała z nim, gdy oznajmił jej, że jest blisko lekarstwa.<br />
- Dalej jesteście w Nowym Orleanie? - Przytaknęła - Bonnie była u starszyzny? - Przytaknęła - Rozmawiałaś z nią? - zaprzeczyła<br />
- Nie chciała nic powiedzieć, trochę się martwię. Możliwe, że czymś ja nastraszyli, coś złego powiedzieli. Nie wiem co robić - odparła - Dlaczego pytasz?<br />
- To ma związek z tym co teraz robię. A potrzebuje jej pomocy, możesz przekazać jej, żeby się ze mną skontaktowała?<br />
- Jasne, ale o co chodzi?<br />
- Dzięki Care, kończę, trzymaj się - nie zdążyła odpowiedzieć bo usłyszała dźwięk kończący rozmowę.<br />
<span class="Apple-tab-span" style="white-space: pre;"> </span>Westchnęła dość głośno. Widocznie wszyscy coś wiedzą, oprócz niej. No pięknie. Przecież mogłaby pomóc, doradzić. Oni woleli ukrywać wszelkie informacje, a później gdy szlak jasny trafi ich plany to przybiegali do niej błagać o pomoc. O nie! Skończyło się. Jeszcze dziś porozmawia z Bonnie i nie odpuści jej, dopóki się nie dowie wszystkiego. A gdy tylko dorwie Stefana to go rozerwie na strzępy!<br />
<span class="Apple-tab-span" style="white-space: pre;"> </span>Zerknęła na wyświetlacz w celu sprawdzenia godziny. Była 5:45, zwinnym ruchem wstała z łóżka i zaczęła przygotowania do dnia dzisiejszego. Wzięła szybki prysznic, nabalsamowała ciało. W szlafroku udała się do swojej tymczasowej szafy. Przewracała każdą bluzkę, każde spodnie a irytacja sięgała zenitu. No tak, nie ma w co się ubrać! Zdecydowała, że bez kofeiny nic nie zrobi dalej. Zeszła na dół, skierowała się do kuchni i zaczęła przyrządzać kawę. Wracając zauważyła wychodzącego Klausa ze swojego pokoju. Mruknęła tylko ciche "<i>Dzień dobry</i>" i przyspieszając tempo kroków skryła się za drzwiami. Od momentu gdy stchórzyła w dość bliskim ich momencie, unikała hybrydy jak ognia. Robiło jej się gorąco, gdy tylko wspominała jego szept lub dotyk. Potrząsnęła głową i upiła łyk kawy, W końcu zdecydowała się na jakieś ubrania. Wybrała najzwyklejsze czarne rurki z wysokim stanem, białą bokserkę a do tego beżowy, miękki w dotyku kardigan rozmiar za duży. Na szyi zapięła delikatny wisiorek, który podarowała jej Bonnie w tamtym roku na urodziny. Na nogi założyła botki na małym obcasie. Podeszła do lustra, przejechała rzęsy tuszem, po pudrowała lekko twarz i ją wykonturowała. Zerknęła na siebie i się uśmiechnęła. Teraz może stawić czoła najgorszym wyzwaniom. Zanim opuściła pokój spryskała się delikatnymi perfumami. Miała cichą nadzieję, że jej plan się powiedzie.<br />
*******<br />
<span class="Apple-tab-span" style="white-space: pre;"> </span>W pomieszczeniu znajdowało się mnóstwo ludzi, szeptali między sobą, atmosfera stawała się coraz napięta. <i>Czarownica Bennet jest w mieście. Salvatore jest blisko celu. Mikealson oczyszcza wiedźmę z ekspresji</i>. Takie zdania padały tu i ówdzie. W końcu nastała cisza a do pomieszczenia weszła rudowłosa starsza kobieta. Swoim surowym ale i sprawiedliwym wzrokiem spojrzała na wszystkich. Nikt nie ważył jej się w czymkolwiek teraz przeszkodzić.<br />
- Kochani, starszyzno Nowego Orleanu - zaczęła - Zebrałam was tu nie bez powodu. Bliski jest bowiem kres panowania wampirów w naszym mieście jak i na całym świecie! - Nieliczni skusili się na ciche oklaski, reszta tylko uśmiechnęła się i nabrała pewności siebie. - Natura wyrówna rachunki, naprawi błąd popełniony przez jedną z nas tysiąc lat temu. Musimy tylko pomóc. Księga została znaleziona - głosy ekscytacji były coraz to głośniejsze - Jedyne co nam pozostało to przekonanie czarownicy Bennet, Josh - zwróciła się ku mężczyźnie - Dokładnie za tydzień pójdziesz po nią gdy zakończy się etap oczyszczenia. Masz ją przywieźć, nawet jeśli będzie stawiała opór. Zadbamy, aby miała powód, żeby nam pomóc. - Chłopak tylko przytaknął. - Arturze, Ty zaś zajmiesz się jej przyjaciółką, dzień wcześniej znajdziesz pannę Forbes i uwięzisz w jednym z lochów. Bonnie pomoże nam tylko wtedy, gdy będzie miała powód. A liczymy na to, że jej przyjaciółka jest idealna do tej roli. - Kończąc monolog uśmiechnęła się i zniknęła z gracją.<br />
<span class="Apple-tab-span" style="white-space: pre;"> </span>Nieważne czy komuś plan się podobał czy nie. Musieli to zrobić tak czy siak. Lydia od dawna planowała zaskoczenie żywotu wampirów. Z plotek wiadomo tyle, że powybijali całą jej rodzinę tylko dlatego, że sprzeciwili się oni krwiopijcom. Kobieta udawała lojalną wobec pierwotnych, nie wrzucała się w walkę z Marcelem. Miała plan, który właśnie wchodzi w życie. Masowa egzekucja będzie zemstą, za wydarzenia z przeszłości. Karma nadchodzi.<br />
***********<br />
<span class="Apple-tab-span" style="white-space: pre;"> </span>Dziewczyna powoli wybudzała się ze snu. Wzięła głęboki wdech i się uśmiechnęła. Nagle poczuła, ze jej poduszka lekko się porusza.Zmarszczyła brwi i otworzyła oczy. Ujrzała pokój dobrze jej znany, ale nie swój. Uniosła się lekko. Jej poduszką okazał się być jeden najprzystojniejszych facetów w Nowym Orleanie, z nieziemskim akcentem. Spojrzała na Kola, który jeszcze spał w najlepsze. Po raz drugi widziała go podczas snu, i wyglądał nadzwyczaj spokojnie, niewinnie. Miał lekko rozszerzone usta, które pod wpływem wdechu lekko się przymykały, a później wracały "na miejsce". Nie zastanawiając się długo, najdelikatniej jak umiała wstała z łóżka i na palcach udała się do drzwi.<br />
- Ładnie to się tak wymykać bez słowa pożegnania? - Bonnie podskoczyła do góry i cicho pisnęła. Obróciła się, a koło niej zmaterializował się Kol. - Po tak świetnej nocy wypadałoby powiedzieć chociaż kilka słów na pożegnanie - grał, cholernie uwielbiał ją drażnić, a ten sposób najbardziej działał na czarownice. Podszedł bliżej i tym sposobem Bennet przyparła plecami do ściany i znalazła się w martwym punkcie. Znowu. Uniósł dłoń i pogłaskał ją po policzku. Zadrżała pod wpływem jego dotyku.<br />
- Nawet krótkiego dziękuje? - bawił się jej włosami, drugą rękę oparł o ścianę w pobliżu jej głowy. Delikatnie się zarumieniła, co zdziwiło pierwotnego. Ukradkiem zerknęła na jego usta. Na nieszczęście Bonnie zauważył to. Lekko się uśmiechnął, a kolana dziewczyny zadrżały. Powoli zbliżał swoją twarz ku jej. Serce ledwo nadążało pompować krew, a żołądek podszedł jej do gardła. Stała sparaliżowana. Nie mogła wykonać ani jednego ruchu. Popatrzyła mu głęboko w oczy, wręcz świdrowała go wzrokiem. Milimetry dzieliły ich usta, czuła jego oddech na swoich wargach. Jeden nieodpowiedni ruch a ich usta złączą się w pocałunku.Bonnie nagle zalała fala dziwnego pożądania. Czy chciała tego? Sama nie wiedziała, ale jej umysł był przyćmiony. Przymknęła oczy i delikatnie ruszyła podbródkiem do góry. Czas się zatrzymał i liczyli się teraz tylko oni. Delikatnie się uśmiechnęła. I wszystko poszłoby tak jak obydwoje zaplanowali w swoich głowach, gdyby nie to, że do pokoju z prędkością światła wpadła Caroline. Kol jedynie obrócił głowę w kierunku blondynki i roześmiał się cicho widząc jej minę. Panna Forbes musiała zbierać szczękę z podłogi. Gdy zobaczyła tych dwoje razem, sekundę przed pocałunkiem myślała, że śni. Przetarła oczy i spojrzała na nich. Dalej stali w tym samym miejscu. Bonnie oblała się soczystym rumieńcem.<br />
- Puka się, blodni - zaczął pierwotny.<br />
- Ja tylko do Bonnie - w końcu zabrała głos - ważna sprawa - dodała zakładając ręce na biodra. Kol odwrócił wzrok na czarownice, spojrzał jeszcze krótko na usta dziewczyny i na całe jej ciało. Caroline skierowała wzrok w ziemie, a później z wielkim zaciekawieniem oglądała ściany w pokoju.<br />
- Jest cała twoja - powiedział i ruszył ku łazience.<br />
- Mój pokój,już. - Caroline rzuciła i żwawym krokiem wyszła z pomieszczenia, a czarownica ruszyła za nią.<br />
<span class="Apple-tab-span" style="white-space: pre;"> </span>Mimo, że droga do pokoju Care nie była zbyt długa, Bonnie zdążyła przeanalizować co się stało przez ostatnie pięć minut. Była blisko pocałunku z Kolem. Późniejsze myśli coraz bardziej ją przerażały. Dlaczego? Bo pragnęła tego, tak cholernie mocno. Nie czuła się tak od dawna. Dziwne łaskotanie w brzuchu, szybsze bicie serca. <i>To tylko emocje, powtarzała, to tylko emocje</i>. Ale czy na pewno? Pokręciła głową. Najchętniej wyrzuciłaby z umysłu te wszystkie dziwne przypuszczenia. Nie mogła, nie teraz.<br />
- Stefan do mnie dzwonił - zaczęła blondynka gdy dotarły na miejsce - Podobno coś wiesz, co jest związane z jego wyprawą. Możesz mnie w końcu oświecić? Wszyscy coś ukrywacie, ale dobrze. Nie chcecie żebym wiedziała okej. Okej.<br />
<span class="Apple-tab-span" style="white-space: pre;"> </span> Bonnie znała tę zagrywkę Care. Gra na emocjach, żeby dopiąć swego. Ale miała rację, powinna wiedzieć. Szczególnie, że Bennet nikomu o tym nie powiedziała, a czas nieubłaganie leciał do przodu. Musiała coś z tym zrobić, ale co? Od kilku dni to pytanie krążyło gdzieś w jej umyśle.<br />
- Caroline, musisz obiecać, ze nikomu nie powiesz. Nawet Klausowi - blondynka przytaknęła. I usłyszała całą historię, o starszyźnie, o Księdze, o lekarstwie, o zaklęciu, o planie Lydii. O wszystkim. Bonnie poczuła ulgę. Podzieliła się z kimś tym ciężarem.<br />
- Przecież - zaczęła Forbes - Wszyscy umrzemy - przeraziła się. Plan tej chorej wiedźmy był dobry, bardzo dobry. Przewidziała praktycznie wszystko.<br />
- Nie pozwolę na to - ciemnowłosa złapała przyjaciółkę za rękę i posłała jej lekki uśmiech.<br />
- Musimy im powiedzieć, Klausowi, wszystkim.<br />
- Wiem, ale nie teraz. Daj mi chwilę.<br />
- A Kol wie? - Bonnie na dźwięk jego imienia spięła się, a jej serce znów zaczęło szybciej bić.<br />
- Nie. - odpowiedziała krótko<br />
- Bonnie, czy wy... No wiesz - Caroline uśmiechnęła się i ruszyła brwiami do góry.<br />
- O Boże, Caroline Forbes! Nie! nie, nie!<br />
___________________________________<br />
Cześć wszystkim! Rozdział mega średni, okropny w sumie. Musi być kilka nudnych, by dobrze w akcję wprowadzić - przepraszam. Również szkoła nie pomaga w pisaniu - najlepsze pomysły przychodzą mi na matematyce! A gdy znajdę czas, wylatują z głowy. Będą dłuższe odstępy w publikowaniu z wiadomych przyczyn, ale będę się starać pisać w miarę systematycznie. Piszcie komentarze odnośnie rozdziału! Całuski<br />
PS. Jest zapewne mnóstwo błędów, ale nie mam siły ich szukać. Chciałam po prostu wstawić go, za niedługo na bank poprawie!Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/17413968028073551453noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-1379610076173590164.post-22294723580348062032016-08-29T23:41:00.001+02:002016-08-29T23:42:48.306+02:00Rozdział V<br />
<span class="Apple-tab-span" style="white-space: pre;"> </span>- Dlaczego starszyzna chce się ze mną spotkać? - Popołudniem Bonnie wraz z Kolem przechadzali się bocznymi uliczkami Nowego Orleanu. Był ciepły,słoneczny dzień. Wiatr lekko muskał kwiecistą spódnicę Bennetówny. Rozkoszowała się chwilą na wolności, bo jak na razie nie było jej dane dużo tego zaznać.<br />
- Sam chciałbym wiedzieć - odparł. Nerwowo się rozglądał w poszukiwaniu jakiś wampirów. Mimo, że był pierwotnym nie wiedział, czy dałby sobie radę z wampirami, które szukają wiedźmy. Bowiem, Marcel wyznaczył niezłą nagrodę za nią. Chodzący za dnia, godzinami potrafili przeszukiwać dzielnicę. O bezpiecznym wychodzeniu w nocy nie było mowy. I tak dużo ryzykowali, wysyłając czarownice w dzień w inne miejsce niż ogród za domem.<br />
- Jeśli chcesz mogę rzucić na nas zaklęcie maskujące, tak dla bezpieczeństwa. - zaproponowała. Widziała odruchy Kola, były dość nerwowe, strachliwe wręcz. Jemu nic nie groziło, jedynie jej. Popatrzyła na niego i nagle sobie uświadomiła. Pacnęła się w głowę, robiąc tzn "facepalm".<br />
- No tak,przepraszam - powiedziała i się uśmiechnęła w geście przeprosin. <br />
<span class="Apple-tab-span" style="white-space: pre;"> </span>Rozglądała się z zaciekawieniem po okolicy. Nowy Orlean był cały piękny, nawet te mniej uczęszczane uliczki miały w sobie "to coś" co Bonnie uwielbiała. Każde miejsce ma swoją historie. Możliwe, że właśnie ktoś tu przeżył najlepszą chwilę w swoim życiu, albo najgorszą. Chciałaby poznać wszystkie te opowieści. Umiała słuchać i doceniała,kiedy ludzie jej ufali.<br />
<span class="Apple-tab-span" style="white-space: pre;"> </span>Uczucie strachu powoli opuszczało jego organizm. Zbliżali się do wyznaczonego przez Lydie. Odetchnął z ulgą. Chronił czarownice Bennet na polecenie starszyzny Nowego Orleanu. Mieli dobry rozejm,a korzyści z niego jeszcze lepsze. Wiedźmy chcą odzyskać swoje prawa a Mikaelsonowie - swój dom. Porozumienie dawało im większe szanse na wygraną. Jedyne co go irytowało to czas. Siedzą tu dość długo, a nic dobrego nie poczynili. Naturalnie, Nik wyznaczył go do bycia chłopcem na posyłki i latał do czarownic na każde zawołanie. A reszta rodzeństwa odgrywała niegroźnych wampirów, którzy przyjechali odwiedzić starego przyjaciela.<br />
<span class="Apple-tab-span" style="white-space: pre;"> </span>Na horyzoncie pojawiła się bogato strojona budowla, która miała coś w sobie z pałacu, albo dworku. Otaczały ją grube mury z czerwonej cegły złączone czarną, zdobioną bramą. W oczy rzucały się kolumny doryckie podpierające balkon, stojące przed wejściem. Wyrzeźbione z marmuru, monumentalnych rozmiarów. Całą posesję otaczał ogród,w którym można znaleźć różnorakie ziółka, kwiaty i przede wszystkim - największy skład werbeny w Nowym Orleanie.<br />
- Jesteśmy na miejscu - głos zabrała Bonnie ku zdziwieniu Kola. Popatrzył na nią pytającym wzrokiem.<br />
- Czuję je, czarownice - uśmiechnęła się. Dopiero teraz zrozumiał. Wiedźma jest u swoich. Przez ostatnie dni siedziała z samymi wampirami, sam czasem nie znosił zachowania krwiopijców. Jej uśmiech, rozpromienienie na twarzy i iskierki w oczach były zrozumiałe. I co dziwne - przyjemne i dla niego. Dobrze tak dla odmiany widzieć wiedźmę, która jednak nie rzuca obelgami co drugie słowo.<br />
<span class="Apple-tab-span" style="white-space: pre;"> </span>Gdy doszli do bramy zatrzymał ich mężczyzna. Typowy facet na sterydach,który połowę życia spędza na siłowni.<br />
- Hasło- burknął. Kol zamiast coś powiedzieć, wymachiwał rękoma w powietrzu kreśląc jakiś wzór. "Ochroniarz" przytaknął i przepuścił ich dalej. Szli powoli w stronę wyjścia aż w końcu wampir stanął.<br />
- Oh, serio?! - krzyknął i próbował ruszyć się dalej, ale przeszkodziła mu niewidzialna bariera - nie popisuj się Lydia! - dodał, a zaraz po tym został wyrzucony za bramę posiadłości. Bonnie stała zdezorientowana, nie widziała co ma robić. Postanowiła zapukać w drzwi. Nim to zrobiła, same się uchyliły a w nich stanęła starsza kobieta. Miała rude włosy spięte w kok, mocne błękitne oczy, które przeszywały Bonnie. Lydia była wysoka i szczupła. Wydawała się być elegancka, przypominała damską wersje Elijah'y.<br />
-Wejdź drogie dziecko - powiedziała i posłała młodej czarownicy uśmiech pełen ciepła. Zaraz za nią zamknęła drzwi i skierowała się do salonu. Wskazała Bonnie miejsce na przeciwko siebie.<br />
- Tak dawno w Nowym Orleanie nie było nikogo z twojego rodu - zaczęła Lydia.<br />
- Czy macie do mnie jakąś ważną sprawę? - pieczętowanie krwią Bennetów ważnych zaklęć od zawsze było dość modne w świecie czarownic, więc Bonnie nie zdziwiłaby się gdyby kobieta poprosiła ją o fiolkę krwi lub małe zaklęcie. <br />
- Nadszedł ciężki czas dla czarownic. Nie tylko tu, ale i na całym świecie. Wzywam każdego, żyjącego przedstawiciela z najstarszych oraz najsilniejszych rodów i sabatów. Z Bennetów słyszałam tylko o tobie. Czarownica, która ratuje wampiry, kieruje się wbrew naturze, używa ekspresji... - Bennetówna czuła się jak na jakimś dywaniku. Starsza kobieta znała jej cały życiorys i zaczęła wymieniać wszelkie jej złe dokonania. Miała powoli tego dość, więc po cichu prychnęła.<br />
- Oh kochanie - zaczęła Lydia - Nie jesteśmy tutaj po to, aby skupić się na twoim życiu. Walka jest o coś bardziej cenniejszego. Ale na początek ci wszystko wyjaśnię. Dobrze wiesz, że istnieje, a raczej istniało lekarstwo na nieśmiertelność. - czarnowłosa przytaknęła - Silas je zażył w ostateczności i nie było po nim śladu. Tak wszyscy myśleliśmy. Ale dobrze wiesz, że jest inaczej. Skontaktowałam się z twoim przyjacielem Stefanem, który dzięki mojej pomocy podjął trop, który nie dawno do mnie dotarł. Trop dotyczył lekarstwa i księgi. I na księdze musimy się skupić. Dla naszego rodzaju jest ona bardzo ważna. - Lydia upiła łyk herbaty, wcześniej nalewając filiżankę Bonnie.<br />
- Dlaczego? I co ma wspólnego księga z lekarstwem? - zapytała ciemnowłosa.<br />
- Księga Nadprzyrodzonych, bo tak ją się nazywa - jest dawno zaginionym artefaktem. Zawiera w sobie spis najrzadszych ziół i ich właściwości, ale nie tylko. Zaklęcia umieszczone w niej są najrzadsze i najsilniejsze. Jest takie jedno zaklęcie, która może nas uwolnić - Lydia złapała ją za rękę.<br />
- Jakie zaklęcie? - Bonnie wzięła naprawdę głęboki wdech. Zdeczka się przeraziła kobiety, opowiadała rzeczy nie z tej ziemi. Może jest chora psychicznie? Ale Kol by jej do kogoś takiego nie przyprowadził, prawda?<br />
- Zaklęcie - z przemyśleń wyrwała ją Lydia - które może zabić pierwotnych.<br />
<br />
*************<br />
<span class="Apple-tab-span" style="white-space: pre;"> </span>- Widziano ją dzisiaj, chodzący za dnia - Tom zauważył ją z jednym z pierwotnym - codzienne raporty były już dość męczące. Wszyscy się ucieszyli, gdy wreszcie ta wiedźma się pojawiła gdziekolwiek. Mężczyzna usiadł na przeciw swojego "władcy" .<br />
- Elijah? - mruknął Marcel.<br />
- Kol, prowadził ją chyba do starszyzny. Tak tylko słyszałem, jeśli chcesz wiedzieć więcej, skontaktuj się z Tomem. - odparł. Wstał, przechodząc obok ciemnoskórego przystanął na chwilę i klepnął w ramię.<br />
- Ona umrze, jak nie dzisiaj, to jutro - dodał i odszedł tylko w sobie znane miejsce.<br />
<span class="Apple-tab-span" style="white-space: pre;"> </span>Marcel dalej rozmyślał nad czarownicą. Nie chciał jej śmierci, chciał żeby cierpiała. Podważyła jego autorytet, pokazała, że jest w stanie go pokonać, zabiła kilkoro z jego ludzi. Miarka się przebrała. Wyciągnął telefon z kieszeni i wybrał numer do swojego najbardziej zaufanego. Już usłyszał głos po drugiej stronie, gdy coś wytrąciło smart-fona z jego dłoni, a samego jego pchnęło na ścianę. W wampirzym tempie stał, otrzepał się i spojrzał na swojego oprawce, a raczej oprawców.<br />
- Marcellus, przepraszamy za tą niezapowiedzianą wizytę - Elijah'a znów kpił z ciemnoskórego - Sytuacja tego wymaga, że musimy porozmawiać - dodał. Bez żadnych skrupułów rozsiadł się wygodnie w fotelu i spojrzał na swojego brata - Niklaus? - hybryda roześmiała się lekko.<br />
- Ah tak, już. Teraz moja część tak? - obydwoje mieli z tego niezły ubaw. Odkąd Macellus "nadepnął im na odcisk" poniżali go na każdym kroku. Nikt nie zadziera z Mikaelsonami. Klaus szybkim tempem podbiegł do Marcela, złapał go za gardło i uniósł w powietrze.<br />
- Przerwij poszukiwania wiedźmy - syknął. Dość żartów, jeśli coś obiecał - szczególnie Caroline- dotrzyma słowa choćby nie wiadomo co. Ciemnoskóry milczał, Nik wzmocnił uścisk na jego szyi. Można było usłyszeć odgłosy duszenia się.<br />
- Niklaus, proszę. Gdzie twoje maniery? Odstaw go, bo biedaczek umrze. A palić ciał jego przyjaciół nie mam ochoty. - Elijah wstał ze swojego miejsca i podszedł do Marcela, który stał już na ziemi. - Trzy razy nie chcemy się powtarzać. Przerwij poszukiwania, jest z nami, nie jest groźna i jest tu przejazdem. Raz wyjątek możesz zrobić, jeśli oczywiście chcesz żyć.<br />
- Jeśli dotrze do nas, do mnie wiadomość, że dalej ostrzysz na nią swoje kły - zabiję cie. - Klaus był całkowicie poważny. Zauważył, że ciemnoskóry lekko się spiął i spoważniał. Nic nie odpowiedział, po prostu hardo stał i patrzył na nich. Bracia odwrócili się i z wymalowaną satysfakcją wyszli z posiadłości Gerard'a.<br />
<br />
********************<br />
<span class="Apple-tab-span" style="white-space: pre;"> </span>Bonnie miała dość jak na jeden wieczór. Prawie biegiem wyszła z domu Lydii . W połowę rzeczy nie dało się nawet wierzyć, druga połowa nie miała sensu. Babka była poważnie chora psychicznie- tylko taki wniosek przychodził jej do głowy. Przystanęła przy bramie by pozbierać resztę myśli. Był już wieczór, trochę się zasiedziała u starszyzny. Oparła się o mur i odetchnęła głęboko. Zimne powietrze ostudzało jej emocje. Przygryzła dolną wargę. Co dalej? Te pytanie krążyło w je głowie. Znów spada na nią ciężar. Znów coś zależy od niej. Znów coś chcą od niej. Nie pytają co myśli, nie, bo po co? Masz to zrobić i koniec, bo przodkowie, bo jesteś naszą przyjaciółką, bo jesteś czarownicą. Czuła, ze moc w niej wzrasta. Musi to opanować, bo wyda swoje miejsce pobytu. Zaczęła głęboko oddychać. Na jej szczęście zaraz przy niej znalazł się Kol z zatroskanym wyrazem twarzy.<br />
- Ejejej, spokojnie. Co jest? - złapał ją delikatnie za ramiona. Poczuł jak drga, ale nie z zimna. Traci kontrole i on to wiedział. Musiał coś z tym zrobić. Złapał ją za rękę i zaprowadził w jakiś ciemny zaułek. Bonnie nie wiedziała co się z nią dzieje, była skupiona na swojej mocy.<br />
- Spójrz na mnie - zero reakcji. Swoimi dłońmi złapał ją za twarz i przybliżył do swojej tak, że stykali się czołami - Jak stracisz kontrole jesteśmy w czarnej dupie, słyszysz? - mówił kojącym głosem. Spojrzał w jej oczy. Wzrok robił się coraz bardziej wyraźny, zamglenie było prawie nie widoczne. - Skup się na czymś innym. Pomyśl o Caroline, rodzicach, Cokolwiek. Nie skupiaj się tylko na mocy. - do Bennet powoli dochodziły jego słowa. Pomagał jej jego głos. Szeptał, było to cholernie przyjemne, że myślała tylko o tym aksamitnym głosie. Nadmiar mocy odszedł. Tak po prostu. Przymknęła oczy.<br />
- Już jest dobrze. - szepnęła.<br />
- Na pewno? - musiał się upewnić. Zbyt dużo ryzykowali.<br />
- Tak,możemy wracać? - Kol tylko przytaknął i uwolnił z uścisku. Będą musieli iść dłuższą drogą, prawie każdy wampir z Nowego Orleanu szuka właśnie ich.<br />
___________________________________<br />
Cześć misie. Ehhh, normalnie myślałam, że nie wypłodzę tego rozdziału. Jak na złość końcówka wakacji okazała się dla mnie mocno pracowita :). Zawsze coś, a rozdział czekał. Do tego prawie cały mi się usunął i musiałam pisać od nowa. W czwartek rozpoczęcie, czeka na mnie druga klasa technikum i pierwszy egzamin zawodowy - już się boje. Co do rozdziału - taki se. Troszkę krótszy niż dwa ostatnie, ale no męczyłam sie nad nim trochę. Znów trochę bez akcji, ale obiecuję, że w końcu będą fajerwerki!<br />
Przepiękny szablon prawda? Jest cudowny, Alessa ma talent!<br />
Do następnego rozdziału!Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/17413968028073551453noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-1379610076173590164.post-44551733378878900392016-08-20T00:05:00.000+02:002016-08-20T14:55:19.738+02:00Rozdział IV<br />
<span class="Apple-tab-span" style="white-space: pre;"> </span>Przewróciła się na drugi bok, jeszcze smacznie śpiąc. Pierwszy raz od kilku miesięcy miała naprawdę dobry sen, żadnych koszmarów czy innych bzdet. Spała jak dziecko, czuła jakby łóżko było zrobione specjalnie dla niej. Idealnie dopasowywało się do jej każdego ruchu, aż nie miała ochoty stąd wychodzić. Przebudziła się niedawno, chwilkę temu, ale nie otworzyła oczu. Chciała rozkoszować się tym spokojem i wygodą, zanim wstanie i będzie musiała stawić czoła wczorajszym wydarzeniom. Ale stop, teraz o tym nie myśli. Czuła jak przyjemne promienie słońca przedostają się przez beżowe zasłony i otulają delikatnie jej skórę, dając małą dawkę ciepła. Wtuliła się jeszcze bardziej w pościel, obracając się , by przywitać się z Care. Otworzyła oczy, powoli,ponieważ słońce na dobre wdarło się do pomieszczenia. Gdy oswoiła się z jasnością, zamiast łózka blondynki zastała ścianę, przy której stała komoda.<br />
- Gdzie ja do cholery jestem? - Bonnie podniosła się do pozycji siedzącej, próbując jednocześnie przypomnieć sobie wydarzenia z dnia wczorajszego. Sytuacja w barze, porwanie, przybycie Mikaelson'ów by ją ratować, rozmowa z Kolem, co dalej? Jak przez mgłę pamiętała, że o własnych siłach jednak doszła do domu. Ale do jakiego domu? Później ciemno,pustka. Odkryła pościel i zobaczyła, że ma na sobie sukienkę z wczoraj , a na krześle leży jakaś kurtka. Nagle do jej nozdrzy doszedł zapach męskich perfum, jego perfum., a co najważniejsze - cholernie dobrych perfum. Westchnęła i przeczesała ręką swoje ciemne, krótkie włosy. Rozejrzała się po pomieszczeniu. Mały pokój, którego główną atrakcją było olbrzymie, najwygodniejsze łózko na świecie białe ściany,beżowe zasłony, mały stolik i szafa. Podłoga wyścielona miękkim dywanem w kolorze kotary nad oknem. Zerknęła na drzwi i usłyszała szepty. Powolnym krokiem ruszyła w ich stronę. Przystanęła i wsłuchiwała się w rozmowę.<br />
- Co z nią? Nic jej nie zrobił? Kiedy wróciła? Jak się czuje? Pewnie jest głodna. Potrzebuje porządnego śniadania i dużej kawy - głos, który należał do dziewczyny był przepełniony troską, można było wyczuć jak kręci się w kółko i tupie nogą.<br />
- Spokojnie, kochana. - męski głos był za to spokojny i opanowany - Żyję, nic poważnego jej się nie stało.<br />
- Nic poważnego, ale jednak coś? To moja wina, muszę ją znaleźć!<br />
- Ciii, nie unoś się tak. - mężczyzna wskazał ręką na drzwi, a później przyłożył palec do ust i ściszył ton głosu - możesz ją obudzić, a nie tego jej teraz trzeba.<br />
- Mogę chociaż ją zobaczyć? Muszę mieć pewność, że jest cała i zdrowa - Caroline prawie błagała Klausa na kolanach by ten mógł ją wpuścić do pokoju, w którym spała jej przyjaciółka. Wyrzuty sumienia pożerały ją od środka. Nagle drzwi się otworzyły i stanęła w nich Bonnie. Caroline ani chwili nie zastanawiała się, nie zadawała pytań tylko rzuciła się na czarownicę, ściskając ją z całej siły.<br />
- O mój Boże Bonnie! Tak bardzo bardzo Cie przepraszam! Zachowałam się samolubnie, to miały być twoje wakacje, a ja pozwoliłam Ci zniknąć bez słowa. Powinnam od razu zadzwonić. Tak mi przykro - blondynka poluźniła uścisk i powoli oddaliła się od przyjaciółki, by móc spojrzeć na jej reakcję i jednocześnie przyjrzeć się jak zniosła to wszystko w aspekcie fizycznym. - oh - spojrzała na jej nadgarstki - Co to ma być?! - teraz zwróciła się do hybrydy - Nic POWAŻNEGO?!A to?! Ty uważasz, że to nic? - Caroline wrzeszczała na Klaus'a, oskarżając go o kłamstwo, a w tym samym czasie Bonnie przyjrzała się swoim dłonią. Mimo, że łańcuchy miała na sobie kilkanaście minut, zostawiły ogromny ślad w postaci sińców przy zakończeniach dłoni. Wyglądało to okropnie. Same palce były blade, a czym bliżej nadgarstków, skóra stawała się blado fioletowa. Dotknęła i syknęła cicho z bólu. Minie kilka dni, zanim będzie mogła swobodnie korzystać ze swoich dłoni. Westchnęła i spojrzała na Caroline, która dalej maltretowała pierwotnego.<br />
- Care, to nic. - odezwała się - Jestem cała, możemy wrócić do hotelu? Chciałabym się odświeżyć. - zmusiła się do lekkiego uśmiechu. Zamiast tego wyszedł na je twarz grymas.<br />
- Właściwie - znikąd pojawił się Elijah - Musicie tu zostać na jakiś czas. Marcellus wręcz przyrzekł mi,że będziesz martwa wcześniej czy później - lekko prychnął.<br />
- Nie ma mowy - odpowiedziała czarownica. Nie chciała żyć pod okiem pierwotnych. Chciała wrócić do Mystic Falls, jak nigdy zatęskniła za tym miasteczkiem,które po latach prześladowania przez nadnaturalne istoty stało się spokojne. Miała po dziurki w nosie Nowego Orleanu, tej całej podróży, tych czarownic,którym miała pomóc. Nie, koniec. Teraz zacznie myśleć o sobie, a żaden wampir nie będzie groził jej śmiercią. Zerknęła na wszystkich, wyminęła swoją przyjaciółkę oraz Elijah'e i zeszła po schodach, kierując się w stronę wyjścia.<br />
Szla naprawdę szybko, niemalże biegła. Jednak jej plan spalił na panewce, gdy ktoś jej zaszedł drogę, rzucając torbami pod nogi,o które mało co się nie potknęła. Popatrzyła pytającym wzrokiem na Kol'a.<br />
- Mnie nie pytaj. Klaus kazał zabrać wasze rzeczy z hotelu. - odparł i ominął ją powolnym krokiem jednocześnie jej się przyglądając.<br />
- To idealnie, nie będę musiała się fatygować. - wzięła w ręce swoją walizkę i sekundę później ją wypuściła, krzycząc z bólu. Chwilę po tym pojawiła się przy niej Caroline, a Klaus i Elijah popatrzyli pytająco. Jedyny Kol wiedział o co chodzi.<br />
- Bonnie? Co się dzieje? - Caroline powoli zbliżyła ręce do dłoni czarownicy, która dalej krzywiła się z bólu.<br />
- Nie wiem... - odparła szeptem. Nie miała zielonego pojęcia co się dzieję. Gdy tylko dotknęła walizek i spróbowała je podnieść przeszłym ją ogromny ból, tak jakby oparzyła się gorącym wrzątkiem. Nie było nowych śladów, skóra była taka jak przed chwilą, a Bennet'ówna mogłaby przysiąść, że takiego cierpiącego ciepła jeszcze nie przeżyła.<br />
- Oczywiście, że nie wie co się z nią dzieję - Kol odezwał się, a wszyscy pozostali odwrócili wzrok w jego stronę. - Skutki wczorajszej nocy pełnej atrakcji. Marcellus użył na niej łańcuchów, dość nietypowych, bo z kolekcji mrocznych przedmiotów. Im silniejsza czarownica, tym gorsze rezultaty. Wszyscy wiemy, że najsłabsza to ty nie jesteś- zwrócił się bezpośrednio do niej - ale z ekspresją przesadziłaś, więc teraz troszkę pocierpisz. - po zakończeniu wypowiedzi, wyminął dziewczyny i udał się na górę do swojego lokum.<br />
<br />
*******<br />
- Chcę rozmawiać z kimś ze starszyzny wiedźm - następnego dnia Bonnie wczesnym rankiem stawiła się w kuchni, wcześniej słysząc rozmowy dochodzące z tego miejsca. W pomieszczeniu znajdowała się rodzina pierwotnych oraz Caroline, która siedziała - co zdziwiło Bonnie- dość nieśmiele i patrzyła w swoje nogi, tak jakby obecność reszty ją peszyła.<br />
- I dzień dobry tobie również, ale musisz wrócić do łóżka, bo chyba oszalałaś - odezwał się Klaus - Nie możesz tego żądać, doceń naszą gościnność, ale nie przesadzaj. Pamiętaj, że to my Cie chronimy. - dodał. Bennet przewróciła oczami i westchnęła szukając wsparcia w kimkolwiek, znalazła je dopiero u Elijah'y.<br />
- Wybacz, Niklaus wstał lewą łapą - uśmiechnął się lekki ironicznie, a reszta próbowała ukryć swoje rozbawienie przed rozzłoszczonym spojrzeniem hybrydy - Dlaczego nadeszła cie ochota na rozmowę z kimś od sabatu? - spojrzał na nią.<br />
- Po prostu chce z kimś porozmawiać, kto nie pije ludzkiej krwi - odparła. Może powinna być milsza, ale obecnie utkwiła tutaj z nimi nie wiadomo nawet na ile. - I może czarownica poradzi mi coś na ten ból w dłoniach. - dodała. Liczyła na to po ciuchu, nie mogła nic nosić, bo cierpienie było nie do zniesienia. Miała bardzo ograniczone ruchy, a nie wiedziała ile to jeszcze potrwa. Korzystając z okazji pomoże czarownicom, tak jak obiecała sobie na początku.<br />
- W takim razie - zaczął Elijah - Powinnaś się z tą prośbą zwrócić do Kola, on jako jedyny utrzymuje kontakt z wiedźmami, a z tego co wiadomo ostatnio odbyliście konwersację - zmrużył oczy i zaraz po tym się uśmiechnął. - Jest u siebie, czwarte drzwi po lewej. - dodał. <span class="Apple-tab-span" style="white-space: pre;"> </span><br />
Bonnie nie wiedząc co ma robić odwróciła się i wyszła z kuchni. Skierowała się na górę w celu znalezienia pokoju wskazanego przez pierwotnego. W sumie, to było jej jedyne wyjście, jeśli chciała się na coś przydać. Nie rozumiała tylko jaki interes ma rodzina pierwszych w pomaganiu jej. Może liczą na jakieś zaklęcie? Po Elijah'y spodziewała się odrobiny pomocy, ale reszta? Klaus próbował ją zabić tak jak i Kol, a Rebekah nią gardziła odkąd pamięta. Żadne z nich nie nawiązało bliższych relacji z czarownicą. Stała w korytarzu i odliczała drzwi, powoli się przechadzając. Stanęła przed czwartymi i wzięła głęboki wdech. Nie masz się czego bać. Powtarzała te zdanie kilkanaście razy, zanim odważyła się zapukać. Cisza. Jeszcze raz, trochę głośniej. Dalej nic. Nie wiedziała co ją podkusiło, ale chwyciła delikatnie klamkę i nacisnęła,wchodząc do pokoju wampira. Był urządzony dość skromnie, podobny w sumie do tego w którym sama się znajdowała. Jedynie co odróżniało dwie sypialnie były kolory oraz regał wypełniony po brzegi książkami i różnymi artefaktami. Nie zważając na ryzyko, Bennet'ówna podeszła bliżej, ujrzawszy tak naprawdę co tam się znajduje. Było tam mnóstwo ksiąg czarów i mrocznych przedmiotów. Nagle podskoczyła gdy usłyszała cichy szept. Odwróciła się i zobaczyła Kola, który jeszcze smacznie spal, przewracając sie na drugi bok, twarzą w jej stronę i mrucząc coś pod nosem. Odetchnęła. Spojrzała na niego. Wygląda tak ludzko. Kto by pomyślał,że jest w stanie zabić każdego, kto mu się naprzykrzy . Pokręciła głową i uśmiechnęła sie pod nosem.<br />
- Gapisz się na mnie. - nie było to ani pytanie, ani zdanie, po prostu odezwał się co sprawiło,że uśmiech Bonnie zeszedł z twarzy a wkradło się zakłopotanie.<br />
- Ja umm, - zaczęła się motać w swoich słowach. On w tym czasie podniósł się i oparł na łokciach. Czarownica całkowicie umilkła widząc jego perfekcyjnie umięśnione ciało, cyniczny uśmiech i włosy ułożone tak, jakby piorun w nie uderzył. Przełknęła głośno ślinę i wzięła głęboki wdech. Nie wiedziała dlaczego obecność pierwotnego tak ją peszy, sprawia, że się denerwuje. - Pukałam, nie odpowiadałeś. - szepnęła. Roześmiał się delikatnie.<br />
- Więc postanowiłaś wejść? - uniósł jedną brew, tak jak zazwyczaj. Był to jego klasyczny gest, który Bonnie widziała miliony razy.<br />
- Tak, i po za tym, Elijah zasugerował,że powinnam się zwrócić do ciebie, bo jako jedyny utrzymujesz kontakt z wiedźmami, a akurat się złożyło, że potrzebuję rozmowy z kimś ze starszyzny. - mówiła już coraz pewniej, strach ulatniał się powoli z jej organizmu.<br />
- I myślisz, że od razu Ci pomogę? - Kol dalej leżał w łóżku, tym razem położył się na plecach, a ręce dał za głowę - Skoro Elijah'a ci powiedział, niech on pomoże. - dodał.<br />
- Wysłał mnie do ciebie, to jego pomoc. Masz tysiąc lat, a najprostszego zdania nie rozumiesz? - w sekundę znalazł się przy niej, przyparł ją do ściany, ściskając ramiona. Nadepnęła na jego słaby punkt, buzowało w nim,a wybuch mógł zakończyć się czyjąć śmiercią, w tym przypadku trafiłoby na Bonnie.<br />
- Nie przeginaj - syknął po cichu do jej ucha - To, że Marcellus chce twojej śmierci, nie znaczy, że jesteś tu bezpieczna. Zważaj na słowa. - wyczuł jej strach co mu się podobało. Uwielbiał doprowadzać ludzi do takiego stanu, gdy obawiali się o swoje życie z jego powodu. Patrzył jak jej ciało reaguje na jego bliskość. Lekko się trzęsła, miała szybszy oddech, zakłopotany wzrok. Czuł jednak jeszcze coś dziwnego, tak jakby ciepło? Sam się zdziwił na swoje odkrycie, ale dotykanie jej skóry było czymś przyjemnym. Otrząsnął się i spojrzał na nią. Bonnie tylko przytaknęła. Stała sparaliżowana, kompletnie nie wiedząc co ma zrobić. Pierwotny miał a tyle mocny chwyt,że nie miała szans się z jego wyszarpać. Jednak mimo wszystko nie czuła bólu, miała wrażenie, że jej ramiona nie znajdują się w żadnym uścisku. Serce jej przyśpieszyło tak samo jak i oddech. Przymknęła oczy, czekając na dalszy los wydarzeń. Do jej uszu doszedł szept chłopaka<br />
- Nie bądź głupia, kochana. Dzisiaj Cie nie zabiję. - odszedł kawałek od niej i puścił jej ramiona - Starszyzna wie, że tu jesteś i sami chcą się z tobą zobaczyć. Zabiorę cie tam dzisiaj, tylko bez wygłupów - przeszedł się po pokoju i stanął koło swojej szafy - A teraz - uśmiechnął się cwanie - Zostajesz na przedstawienie? - Bonnie pokierowała swój wzrok na ręce pierwotnego, które trzymał na sznurku od swoich spodni dresowych. Czarownica wytrzeszczyła oczy<br />
- Nie lubię komedii - uśmiechnęła się sztucznie i wyszła z pokoju, trzaskając drzwiami.<br />
********************<br />
<span class="Apple-tab-span" style="white-space: pre;"> </span>Blond włosa, młoda dziewczyna przechadzała się po ogrodzie. Dużo myślała,a raczej miała dużo do przemyślenia. Zastanawiała się co by było gdyby. Co by było gdyby jednak pojechały do innego miasta. Co by było gdyby jednak wszyscy ich nie opuścili i nie musiałyby jechać na wakacje. Co by był gdyby byłyby normalnymi nastolatkami. Co by było gdyby Bonnie nie przeżyła ostatnich wydarzeń. Co by było gdyby nie spotkały by pierwotnych. Wszystko zawsze sprowadza się do nich, nie dają o sobie zapomnieć. Jej myśli cały czas krążyły przy wydarzeniach z dni poprzednich. Dodatkowo dobiła ją wiadomość od Stefana. Napisał jej, że jest blisko. Jest blisko lekarstwa, które oczywiście wręczy Elenie, aby ją odzyskać. A przecież wiele innych wampirów zasługiwały na nie bardziej! Czy miała na myśli siebie? Oczywiście, że nie. Lubiła być wiecznie młoda, silna, zdeterminowana. Odpowiadało jej, że ma cząstkę władzy, którą wykorzystuje tylko do dobrych celów. Cicho westchnęła i upiła łyk kawy, którą miała w ręce. Usłyszała kroki, na co nie chętnie zacisnęła oczy. Chciała być teraz sama, choć przez moment.<br />
- Słyszę cie, Klaus - stała dalej tyłem do mężczyzny. To nie był dobry moment na rozmowę, nie z nim.<br />
- Zdziwiłbym się gdybyś nie słyszała, kochana - odparł. Podszedł bliżej jej, dzieliło ich kilka centymetrów. - Co cie trapi? - szepnął do ucha. Caroline wzięła głęboki wdech i się lekko spięła. Jego bliskość źle na nią wpływała. Przygryzła dolną wargę ze zdenerwowania. Nie wiedziała, czy ma mu powiedzieć o lekarstwie. Może powinna mu zaufać? Przyjął je pod swoje ramiona, gdy były w niebezpieczeństwie. Zaopiekował się nią, gdy zasnęła z wyczerpania w salonie feralnego wieczoru.<br />
- Wszystko gra. Martwię się tylko o Bonnie - obróciła się w jego stronę - Wasz przyjaciel chce jej śmierci , a jak na razie nic w tym kierunku nie robimy.<br />
-Nie martw się, porozmawiam z nim wkrótce - skusiła się na mały uśmiech. Podeszła bliżej niego i popatrzyła mu prosto w oczy. Ta chwila mogłaby trwać dla niej wiecznie. Jego spojrzenie koiło jej umysł, sprawiało, że mogła się rozluźnić, tonęła w błękicie jego oczu. Zaczynała się czuć przy nim bezpieczna i to ją niepokoiło. Mały głosik w głowie podpowiadał wszystkie te złe rzeczy, które zrobił. Problem był w tym, że był on coraz cichszy. Spuściła wzrok, ale po chwili poczuła jego dłoń na swoim podbródku, która ciągnęła jej głowę ku górze. Zmusił ją by patrzyła na niego. Przejechał kciukiem po jej dolnej wardze. Przymknęła oczy, ale w ostatniej chwili się opamiętała. Wywinęła się zgrabnie od Klausa, wyminęła go i uciekła. Stchórzyła.<br />
<br />
____________________<br />
Witam was kochani. Myślałam, że dam radę publikować rozdziały co wtorek - przeliczyłam się. Ale to przez przygotowania do mojej urodzinowej imprezy :). Dzisiaj właśnie mam swoje urodziny! I z tej okazji robię prezent, wstawiam rozdział. Dość nudny, nużący może. Nie ma akcji, ale bez tego nie poszlibyśmy dalej. Ciąglę mam problemy z opisywaniem uczuć itp, staram się. Dziękuje za komentarze i wejścia - wszystko mocno motywuje. Przesyłam buziaki, i zostawcie ślad po sobie - mam urodziny! XD Do zobaczenia wkrótce~! :)Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/17413968028073551453noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-1379610076173590164.post-27204376834186790752016-08-09T13:07:00.002+02:002016-08-11T00:35:26.839+02:00Rozdział III<span class="Apple-tab-span" style="white-space: pre;"> </span><br />
<span class="Apple-tab-span" style="white-space: pre;"> </span>- Czekaj, bo nie wiem czy zrozumiałam. - Caroline kręciła się po pomieszczeniu. Po incydencie w barze, Klaus zawiózł ją do swojego domu. Siedzieli właśnie w salonie, a on wyjaśniał jej jak będzie przebiegać akcja ratunkowa Bonnie. - Tak jakby wezwałeś Kol'a, by ją uratował? - popatrzyła na niego z nadzieją, że jednak zaraz wybuchnie śmiechem i powie, że żartował, że wysłał kogokolwiek innego. - Powiedz, że to słaby dowcip.<br />
- Przykro mi Caroline, ale to prawda. Nie rozumiem tylko - podszedł do niej - dlaczego wątpisz w mojego brata, we mnie? - spojrzał w oczy. Mimo, że alkohol z niej uleciał, źle działała na nią jego bliskość. Zaniemówiła, a on się uśmiechnął. - Raz, chociaż ten jeden raz powinnaś mi zaufać, kochana. Nie musisz wierzyć Kolowi, uwierz mi. Twoja przyjaciółka wróci cała i zdrowa. - złapał ją za rękę, jego twarz spoważniała - I obiecuję Ci, że do końca waszego pobytu w tym mieście nie spotka ani Ciebie ani Bonnie żadne niebezpieczeństwo. Osobiście tego dopilnuje. - Jak przystało na prawdziwego dżentelmena, Klaus ucałował rękę Caroline. Ta tylko skinęła głową, wyszeptała ciche dziękuje i usiadła w fotelu.<br />
<span class="Apple-tab-span" style="white-space: pre;"> </span>Była zła na siebie, zła, że nie dopilnowała Bonnie, zła, że nie dowiedziała się co czeka na nie w mieście. Nie zbadała środowiska nadnaturalnego. Myślała, że to będą zwykłe wakacje, takie ludzkie. Coś za czym obydwie tęskniły. I co? Naturalnie musiało coś nie wyjść. Tylko dlaczego zawsze Bonnie cierpi? Ile razy umierała za swoich przyjaciół?Mogły zostać w domu, wszystko to jej wina, przez nią jej najlepsza przyjaciółka jest w niebezpieczeństwie. Łzy zaczęły wzbierać się w jej oczach. Zacisnęła powieki, musi być twarda. Nie będzie płakać tylko zaraz dowie się, gdzie ten cholerny dupek zabrał Bonnie. Popatrzyła na Klausa. Był spokojny, rozsiadł się w fotelu naprzeciwko niej. Przyglądała mu się. Dwudniowy zarost, włosy w lekkim nieładzie, ciemne jeansy, ciemna kurtka. Tylko te oczy. wyróżniały się. Nie było widać w nich tyle zła, tyle ciemności ile naprawdę jest w Klausie. Wiedziała, że jej nie wypuści. Pozostało jej czekać. Bezczynnie. Czekać na wiadomość czy Bonnie żyje. A wszystko w rękach niezrównoważonego psychicznie, pierwotnego wampira, który już nie raz próbował zabić za równo czarownice jak i jej przyjaciół. Westchnęła, oparła głowę o nagłówek. Zaczęła masować skronie, szukała sposoby by się odprężyć. Zauważyła postać nad sobą. Zerknęła. Stał nad nią Klaus. Trzymał w ręce szklankę ze złotym płynem.<br />
- To powinno Cie uspokoić, albo przynajmniej trzymać nerwy na wodzy - wręczył jej owy napój, a sam poszedł sobie dolać. - Jeśli chcesz możesz się położyć spać, w którymś z pokoi gościnnych. - wrócił na swoje miejsce.<br />
- Nie dziękuje, poczekam tu na jakąkolwiek wiadomość. Nie ma szans żebym usnęła. - odparła. Zapadła cisza. Długa cisza, która ciągnęła się nie skończenie gdyby ktoś jej nie przerwał. Była to Caroline.<br />
- Ahm i .... Klaus - popatrzyła na niego. Mówiła prawie szeptem. Strach zawładnął jej ciałem. Widziała, że się lekko spiął. - Dziękuję.. za to co robisz dla Bonnie. - dodała. Uśmiechnął się.<br />
<br />
*********<br />
<span class="Apple-tab-span" style="white-space: pre;"> </span>Kochał swoje rodzeństwo. Tak, wszyscy kochali się nawzajem. Nawet Niklausa. Ich always and forever było pieczęcią tej rodziny, historią. Podczas ostatnich lat ich relacje się polepszyły. Finn nie żyje, nie ma kto ingerować i rozpoczynać kłótni. Właśnie dlatego, w środku nocy,zabierał swój seksowny tyłek i leciał na ratunek jakieś czarownicy, bo Nik uważa ją za potrzebną. Nonsens. Właśnie wychodził z domu, gdy zatrzymał go Elijah.<br />
- Jestem tu najmłodszy - tak jakby. Mam godzinę policyjną? - sarkazm wylewał się z jego ust litrami. Chciał mieć tą głupią akcje ratunkową za sobą.<br />
- Kol. - zaczął - Czy to źle, że chce wiedzieć gdzie idziesz i czy nie narozrabiasz? - Uśmiechnął się lekko i przeszedł wokół brata. Cały czas zachowywał tą szlachetność. Ubrany w garnitur, zbierał poklaski od wszystkich. Ten jedyny, rozważny, honorowy Mikaelson. Ludzie tylko jemu byli chętni zaufać, nie musiał tyle pracować na szacunek. Jego elokwencja robiła swoje.<br />
- Dostałem awans od Nik'a – odparł. Jego brat się lekko zdziwił. <i>W co oni pogrywają?</i> - Teraz załatwiam jego brudną robotę, wybieram się na akcje ratunkową jakieś czarownicy. I tak, narozrabiam, bo Marcel nie odda mi jej za darmo. - wziął kurtkę . -Teraz wybacz- wyminął brata- śpieszę się. Panienka może już nie żyć. - ukłonił się i lekko zaśmiał. Zawsze delikatnie podważał stosunek swojego brata. Mimo, że mu imponował swoim zachowaniem, wolał czasem go wyśmiać. Od tak- dla rozrywki.<br />
- Kol - Elijah wziął swój płaszcz. - Potowarzyszę Ci, jestem ciekaw, która czarownica dla NIklausa jest tak ważna, że chce ją ratować jednocześnie mając na zawołanie wszystkie nowoorleańskie wiedźmy. - mruknął i wyminął Kola. <br />
****************<br />
<span class="Apple-tab-span" style="white-space: pre;"> </span>Ramię bolało ją od mocnego uścisku czarnoskórego. Głupia nie była, wiedziała,że idzie na śmierć. Każda czarownica w Nowym Orleanie boi się czarować, bo za to grozi śmierć. Jedna zasada, a Bonnie właśnie ją złamała. Gdybym tylko wiedziała... Wówczas nie używałaby czarów. Choć pewne wtedy dalej męczyłaby ją niewiedza na temat życia tutejszych wiedźm. Wiecznie odważna Bennet. <i>Kiedy się nauczę żeby siedzieć na tyłku i nie mieszać się w sprawy innych?</i><br />
<span class="Apple-tab-span" style="white-space: pre;"> </span>Cały czas skręcali w uliczki. Bonnie próbowała zapamiętać drogę, ale po dziesiątym zakręcie straciła kompletnie orientacje w terenie. Im dłużej szli, tym więcej wampirów pojawiało się wokół nich. Dotarli. Marcel puścił czarownice i pchnął do przodu. Bonnie rozejrzała się. Znajdowali się wokół opuszczonego magazynu, lub jakieś starej hali. Wszędzie walały się stare kartony,po jej prawej stronie stały dwa olbrzymie kontenery. Droga była ułożona z kostki, ściany z cegły. Więcej szczegółów za nocy nie można było ujrzeć. Teraz rozglądała się po swoich towarzyszach. Za Marcelem stali Ci najwierniejsi. Zauważyła na ich dłoniach pierścienie, u innych bransoletki. Na schodach pożarowych budynku znajdowała się reszta. Sporo ich jak na morderstwo jednej czarownicy. Mogłaby użyć czarów, jest potężna. Jednak bała się elementu zaskoczenia. Są rozproszeni, a ona sama nie wie gdzie jest. Ucieczka byłaby głupotą. Gdyby spróbowała, straciłaby szanse na zachowanie życia. Czekała na ich pierwszy ruch.<br />
- Wampiry z Nowego Orleanu! - krzyknął czarnoskóry. - Mamy przed sobą wiedźmę. Każdy wie co takiego ...- tu spojrzał na nią. Chciał znać jej imię.<br />
- Bonnie- odparła szeptem. - Bonnie Bennet. - dodała głośniej i uniosła lekko głowę by spojrzeć im wszystkim w oczy.<br />
- Co takiego Bonnie zrobiła. Używanie czarów jest tu dość mocno ograniczone. Nawet jeśli jesteś przejezdną - podszedł dość blisko niej. Był wyższy, dość sporo. Dawało mu satysfakcje patrzenie na nią z góry. Nawet fizycznie był ponad to. - Powinnaś się dowiedzieć. Reguły to reguły, masz coś na swoje usprawiedliwienie? - rozległ się okrzyk radości. Czarownica w to nie wierzyła, nie wierzyła, że żadne z tych istot, żadne z nich nie ma sumienia, ani jedno. Wszyscy zaś skakali, śmiali się, nie traktowali ludzkiego życia poważnie, choć sami kiedyś byli tacy jak ona, słabi i bezbronni w porównaniu do wampirów. Prychnęła.<br />
- Mogłabym Cię zabić jednym ruchem ręki. - odparła. Zmieniła swoje zdanie, zrobi mały pokaz. Skoro umrze to z godnością. - Kiedyś praktykowałam dość czarną magię, która czyni mnie potężniejszą od wielu czarownic. - chciała dać popis. Była spostrzegawcza, więc zaraz zorientowała się kto jest najbliższy Marcelowi. Podniosła rękę, machnięciem rzuciła wampira o ścianę. Tłum ucichł. Drugą ręką sprawiła mocny ból głowy reszcie. Rozległy się krzyki cierpiących wampirów. Była wściekła. To był zwykły przypadek, że używała wcześniej magii, ale teraz sami się o to prosili. Czuła, że energia wypełnia ją po same końcówki palców. Rozpierała ją od środka i musiała znaleźć jej upust.<br />
- Jesteście naiwni. - rzekła. Rękę, którą trzymała "przyjaciela" Marcela, pociągnęła swoją stronę zginając w pieść. Tuż przed stopami "króla" wylądowało serce, a ciało opadło bezwładnie. Widziała jak się spina, jak szykuje się na ostateczny cios. Nie wiedział jednak, że to ona się na to szykuje. Drugą ręką lekko machnęła i połowa wampirów padła ze skręconymi karkami.<br />
- Suka. - jad wylewał się z jego ust. Bonnie już podniosła ręce by wyrównać rachunki, gdy ktoś w wampirzym tempie założył jej łańcuchy na ręce. Cała energia dale w niej była, jednak nie mogła jej użyć. - Naiwna suka. - dodał po chwili. -Myślisz, że jedyna walczysz? Ha, każda próbuje. Choć muszę przyznać, że jako jedynej udało Ci się kogoś skrzywdzić. Szkoda, że muszę Cię teraz zabić. - Bonnie ku zdziwieniu pozostałym uśmiechnęła się. Prychnęła. Popatrzyła na nich z taką nienawiścią. Czuła, że zrobiła tyle ile mogła.<br />
- Ostatnie słowa? - podsunął nóż do jej szyi. Czarownica nie zdążyła nic powiedzieć, bo wszyscy obrócili się w stronę, z której dochodził dźwięk klaskania.<br />
- Marcellus, proszę. - Elijah pojawił się znikąd. Ze stoicką postawą, spokojem wymalowanym na twarzy, przechadzał się wzdłuż zgromadzonego tłumu. - Dziecinada. Kolejna, jak zawsze. Muszę niestety przerwać twoją jakże żałosną zabawę. Wiedźma musi żyć. - spojrzał po pozostałych. W wampirzym tempie podszedł do dwóch stojących najbliżej czarnoskórego wampirów i bez zastanowienia wyrwał im serca. - Nie potrzebujemy tutaj rozlewu krwi. - kąciki ust poszły w górę<br />
<span class="Apple-tab-span" style="white-space: pre;"> </span>Elijah odwrócił całą uwagę wszystkich tu zgromadzonych, nawet Marcela. Kol wiedział, że to jest okazja, która się nie powtórzy. Szybko podbiegł do czarownicy, złapał ją w swoje ramiona i zniknął w wampirzym tempie. Marcel poczuł chłód na plecach. Odwrócił się, a wiedźmy już nie było.<br />
- Mam swoje zasady, które gówno was obchodziły! Nie mieliście nic przeciwko temu! - rozłożył ręce i okręcił się dookoła. Później podszedł do pierwotnego. - Jakim prawem ignorujecie w moje zasady? Jakim prawem łamiecie je? Jakim prawem zabijacie moich ludzi!? - krzyczał. Dość głośno, na tyle żeby podsycić tłum. Zgromadzili się za Marcelem, z hardym wyrazem twarzy. Stali za nim ślepo.<br />
- Jakże - skinął głową w bok i poprawił swój płaszcz. - Jakże piękne jest oddanie twoich przyjaciół, Marcellus. Szkoda gdyby skończyli martwi, więc skoro chcesz uniknąć rozlewu krwi - wyciągnął z kieszeni swojej marynarki, białą, jedwabną chusteczkę, którą zawsze nosił przy sobie i zaczął wycierać ręce ze krwi - to zabierz swoich znajomych i zakończcie na dziś całą tą zabawę. Już dobranocka minęła, dobranoc. - Odszedł od nich.<br />
- Znajdę ją! Wiedźma w końcu umrze! Obiecuje Ci to! Nikt nie łamie moich reguł.<br />
<span class="Apple-tab-span" style="white-space: pre;"> </span>Marcel towarzyszył mu wzrokiem, dopóty nie zeszedł z pola widzenia. Odwrócił się, spojrzał na martwych. Przyklęknął do nich i westchnął chowając twarz w dłoniach. Nastała cisza, przerywana jedynie cichymi szeptami innych krwiopijców.<br />
******<br />
<span class="Apple-tab-span" style="white-space: pre;"> </span>Kol przestał słyszeć szmery rozmowy pomiędzy Marcelem a Elijah'ą, więc postanowił się zatrzymać i uwolnić czarownicę, a raczej już w zwykłym tempie odstawić ją swojemu bratu. Zatrzymał się na jednej z głównych ulic i spojrzał na przerażoną Bennet. Nie wiedział, czy trzęsie się z zimna czy ze strachu. Zauważył, że mocno zaciska oczy. Stała tyłem do niego, pochylił się i szepnął jej do ucha<br />
- Nie bój się, nic Ci nie zrobię. Możesz otworzyć oczy. - Bonnie podskoczyła jak oparzona i w sekundę znalazła się kilka metrów od wampira. Wówczas ujrzała swojego "wybawce". Pokręciła głową i szybko pomrugała. Tak jakby oczekiwała, że to tylko zjawa. Nie wierzyła, że to właśnie TEN z Mikaelson' ów ją uratował. Kiedy zdała sobie sprawę, że to jednak prawda przyjrzała mu się. Mimo, że było ok 4 nad ranem, wyglądał przystojnie i dość uroczo. Jego włosy odstawały na każdą stronę świata, skórzana kurtka dodawała mu coś z "niegrzecznego chłopca" a jeansy dokończały stylizację dodając klasy. No i oczywiście ten jego uśmieszek. Niby trochę sarkastyczny, niby trochę tak jakby zawsze kogoś wyśmiewał,a jednak trochę czarujący. Zresztą, co się dziwić. Każdy z żyjących Mikaelson'ów miał nieziemski uśmiech, który powalał z nóg.<br />
- Chodźmy, ktoś na Ciebie czeka. - przerwał ciszę, a czarownica ogarnęła swoje myśli i ruszyła za nim. Była wykończona, dużo kosztowało ją powalenie tylu wampirów, dlatego więc prawie ledwo co nadążała za brunetem. Wyczuł to, więc niezauważalnie zwolnił by Bonnie mogła wyrównać tempo. Dopiero teraz miał okazję jej się przyjrzeć. Miała krótsze włosy, niż pamiętał, a przede wszystkim wyglądała mizernie. Wychudzona, lekko zapadnięte policzki, brak iskierek radości w oczach. Sukienka, która faktycznie może i była piękna i pasowała do jej karnacji, praktycznie na niej wisiała. Kol nagle zaczął współczuć dziewczynie. Niczym takim nie zawiniła, a nie wiedział dlaczego Marcel ją tak potraktował.<br />
- Więc - zaczął - Ile czasu przetrzymywał Cie Marcellus? Nie wiedziałem, że zmienił fetysz i teraz więzi czarownice. - Bonnie spojrzała na niego jak na idiotę. Nikt jej nie więził.<br />
- O czym ty mówisz? Znalazł mnie w barze, DZISIAJ, zabrał w tamto miejsce również DZISIAJ. - mocno podkreślała słowa. Przeszły ją dreszcze z zimna. Letnia sukienka o tej porze nie jest najlepszym wyborem. Zacisnęła szczękę, wzięła głęboki wdech by nie myśleć jak lekki podmuch wiatru sprawia, że czuje jakby milion kawałków ze szkła wbijało się w jej skórę.<br />
- Czyli twój wygląd to nie jego wina? W takim razie - zatrzymał się i ściągnął kurtkę - chce poznać kto urządził tak czarownice Bennet- nałożył ją na ramiona dziewczyny - Muszę mu pogratulować - Bonnie poczuła przyjemne ciepło rozchodzące się po jej ciele. Otuliła się mocniej. Głęboki wdech,zapach jego perfum był dziwnie przyjemny. Ruszyli dalej.<br />
- Nikt mnie tak nie urządził, tak wyszło, że trochę osłabłam w ostatnim czasie. - odparła po chwili. Kol spojrzał na nią, podnosząc jedną brew.<br />
- A co na to młody Gilber? Pozwolił swojej ulubionej czarownicy tak się zaniedbać? Fiu, fiu, niezbyt dobry z niego chłopak. - serce Bonnie właśnie rozpadło się na milion kawałków. Ponownie. Mimo, że dzięki wyjazdowi nie myślała o nim, to nadal źle reagowała na jakąkolwiek wzmiankę na jego temat. Wspomnienia wracały za każdym razem. Zalewały ją od środka i nie chciały odejść przez dłuższy czas. Czuła fizyczny ból w klatce piersiowej. Próbowała powstrzymać łzy, które jak nigdy próbowały znaleźć ujście z jej oczu. Walczyła z nimi, nie będzie przecież beczeć przed wampirem. Spojrzała na swoje buty i się nie odzywała. Pociągnęła lekko nosem. Przegrała właśnie walkę ze swoimi emocjami i pozwoliła by kilka kropel uszło z jej oczu. Pomrugała kilka razy, gdy poczuła jego przeszywający wzrok na sobie. Czarownica miała wrażenie, że przeszywa ją na wylot, obserwując każdy jej ruch. Podniosła głowę i spojrzała mu w oczy.<br />
- Jeremy.... On.....- nie mogła tego wypowiedzieć. Wielka gula w gardle i jednoczesna walka ze łzami utrudniały mówienie. - Nie żyje. - dopowiedziała i ręką otarła łzy, które spływały po policzku. Spojrzała na wampira. Nie mogła wyczytać żadnej emocji z jego twarzy. Prawda była taka, że ta odpowiedź go zaskoczyła. Mocno, ponieważ nie wiedział jak na to zareagować. Kilka chwil bił się z myślami. Nienawidził młodego Gilberta i w sumie ucieszył się na tą wiadomość. Jednego łowcy mniej - więcej wampirów ocaleje, a co najważniejsze on nie zginie. Tylko nie wiedział jak ma zareagować, przecież nie zacznie skakać z radości. Mimo, że był troszkę nieprzyjemny, znał jakieś granice wyczucia. Pytaniem było, czy zachować je wobec czarownicy Bennet?<br />
- No cóż - odchrząknął - Miejmy nadzieję, że nie musi się błąkać po drugiej stronie i jest w piekle - uśmiechnął się szyderczo. Bonnie otworzyła usta ze dziwienia i przystanęła na chwilę. Nie wierzyła w to co usłyszała. <i>Co za dupek!</i> Gdyby nie to, że jest wyczerpana potraktowała by go jakimś silnym zaklęciem. - Oh, albo odnalazł pokój, jasne światło i jest w lepszym miejscu, blah blah blah - wzruszył ramionami. - Już tak nie patrz , tylko chodź. Jeszcze kawał drogi przed nami.<br />
<br />
__________________________<br />
Cześć robaczki! W ten deszczowy dzień przychodzę do was z następnym rozdziałem. Troszkę jestem z niego niezadowolona, cały fragment z Marcelem zmieniałam kilka razy i dalej coś mi nie gra, ale cóż - jest to jest. Dalej to wszystko dopiero poznaję. Czekam na wasze opinie i komentarze- one mocno motywują, więc śmiało! Dziękuje i do zobaczenia przy rozdziale IV :)Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/17413968028073551453noreply@blogger.com8tag:blogger.com,1999:blog-1379610076173590164.post-62447472679187816282016-08-02T00:41:00.004+02:002016-08-03T14:31:10.884+02:00Rozdział II <div style="margin-bottom: 0cm; text-align: left;">
<div align="LEFT" style="margin-bottom: 0cm;">
<div align="LEFT" style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: Times New Roman, serif;">Podróż zleciała szybko. Szczerze mówiąc Bonnie pamiętała z niej tylko urywki. Zasnęła w samolocie z wymęczenia. Miała dziwny sen, dotyczący Nowego Orleanu. Było w nim dużo krwi, krzyków, wyczuwała strach, rozpacz, a zarazem wole walki. Tak jakby tamtejsze czarownice się czegoś obawiały. W kącie ujrzała postać skulonych wilków, co oznaczało, że nie mają tam łatwego życia. I oczywiście, wiecznie dumne, pewne siebie, krwiopijne wampiry. Zawsze stały ponadto, a najmniejsza drzazga mogła je zabić, tak jak ugryzienie wilkołaka czy czarownica. Fakt faktem,że ratowała ich krew Klausa w jednym z tych przypadków. Właśnie, Klaus... Też tam był, jak i jego cała rodzinka. Jednak nie odgrywał w tym śnie tak ważnej roli. Bonnie myślała, że będą oni panować nad wszystkim i siać strach. Myliła się. Byli z boku, nie obchodziło ich za bardzo co tam się dzieje. Mieli inny cel, ważniejszy niż całą ta chora hierarchia w mieście. Czuła,że było to ostrzeżenie od przodków. </span></div>
<div align="LEFT" style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: Times New Roman, serif;"><span class="Apple-tab-span" style="white-space: pre;"> </span>Miała swój prywatny cel jeśli chodzi o to miasto. Nie bez przyczyny wskazała na nie jako pierwszy cel podróży. Każdy w swoim nadprzyrodzonym życiu powinien się tu wybrać. Szczególnie czarownice. Słyszała, czytała, i wiedziała,że jest tu bardzo silny sabat. Jeden z najsilniejszych, rozproszony po każdej dzielnicy miasta. Ostatnimi czasami osłabiony przez wampiry, a raczej przez „coś” co mogło je kontrolować, a było w posiadaniu krwiopijców. Bonnie uznała, że musi się o tym wszystkim dowiedzieć. Między zwiedzaniem, a imprezowaniem z Caroline musi znaleźć czas, aby pomóc czarownicom. Jest jedną z nich i nie pozwoli, by ktoś krzywdził jej ludzi. Chroniła wampirów, którzy byli jej bliskimi. Może i ochronić nieznanych jej ludzi, którzy są już jej rodziną. Każda czarownica jest jej krewnym. I będzie o nie walczyć. Znajdzie swój punkt oparcia właśnie u nich. Jednak tylko tak jej się wydawało....</span></div>
<div align="LEFT" style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: Times New Roman, serif;"><span class="Apple-tab-span" style="white-space: pre;"> </span>Obydwie dziewczyny dotarły do hotelu. Caroline świeciły się oczy z podekscytowania, Bonnie miała mniejszy zapał. </span></div>
<div align="LEFT" style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: Times New Roman, serif;">-Ohh, Bonnie! Więcej entuzjazmu!- Caroline właśnie wypakowywała walizkę, układając starannie każdą bluzkę, spodnie czy koszulę. Perfekcjonizm nigdy jej nie opuszczał. - I wypakowuj się szybciej. Nadchodzi wieczór, idziemy się zabawić. - Poruszyła brwiami do góry i uśmiechnęła się dość „mrocznie” - Ubierz się ładnie, musisz w końcu ukazać swoje atuty i połapać kilka przystojniaków, za drinki nie będziesz musiała przynajmniej płacić- mrugnęła do przyjaciółki. Czarownica popatrzyła na nią karcącym wzrokiem i pokręciła głową.</span></div>
<div align="LEFT" style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: Times New Roman, serif;"><span class="Apple-tab-span" style="white-space: pre;"> </span>Kiedy Caroline zajęła ich wspólną łazienkę, Bonnie miała czas przyjrzeć się pokojowi, w którym spędzi trzy tygodnie. Był on prosty, duża przestrzeń, bordowo-szare ściany. Ogromne okno , w rogu obok niego sporych rozmiarów szafa, zaraz przy niej komoda. Po drugiej stronie stały dwa łóżka, rozdzielone od siebie nocnymi stolikami. Skromnie i ze stylem. Tak jak obydwie uwielbiały. Łazienka jak się później okazało była podobnych rozmiarów co pokój. Wanna, prysznic, duże lustro, kilka szafek. Wszystko utrzymane w kolorach błękitu i bieli. Bonnie nie chciała wychodzić. Napuściła do wanny wody, wlała różne olejki i leżała relaksując się. Dopiero pukanie Caroline wybudziło ją z tej przyjemności. Szybko zebrała się i była gotowa na wieczorne wyjście z przyjaciółką. </span></div>
<div align="LEFT" style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: Times New Roman, serif;"><span class="Apple-tab-span" style="white-space: pre;"> </span>Gdy wychodziło się na główne ulice Nowego Orleanu można było wyczuć w powietrzu dobrą zabawę, która nigdy się tu nie kończyła. Przed jednym z klubów stały właśnie dwie dziewczyny. Blondynka ubrana w klasyczną małą czarną z dodatkami koronki, w wysokich szpilkach oraz z kopertówką w ręce stała i rozglądała się, podziwiając uroki miasta. Tylko ktoś z jej rodzaju mógł wyczuć co naprawdę tam się dzieje. Para miziająca się pod murem? Prawda- dla ludzi, a dla tych co umieją patrzeć był to wampir osuszający jakąś turystkę z krwi. Dziewczyna skrzywiła się na ten widok, wolała krew z woreczków. Nienawidziła, gdy ktoś krzywdził ludzi. </span></div>
<div align="LEFT" style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: Times New Roman, serif;"><span class="Apple-tab-span" style="white-space: pre;"> </span>Bonnie rozglądała się po mieście. Ubrana w kwiatową sukienkę przed kolano, lekko rozkloszowaną, szpilki i małą torebeczkę na ramie przyciągała spojrzenia kilku facetów. Czarownica nie była głupia, wiedziała, że to wampiry i że prawdopodobnie zostałaby ich kolacją. Obróciła się w stronę Caroline. </span></div>
<div align="LEFT" style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: Times New Roman, serif;">- Prowadź, gdziekolwiek.. Roi się tu od wampirów. - może nie to odpychało najbardziej ciemnowłosą, bardziej ją interesowało gdzie znajdzie jakąkolwiek czarownice. Na pewno nie mieszka tu sama starszyzna, musi być ktoś młody, a młodzi lubią się bawić. Zgrabnie ruszyła z blondynką. </span></div>
<div align="LEFT" style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: Times New Roman, serif;"><span class="Apple-tab-span" style="white-space: pre;"> </span>W końcu znalazły bar Rousseau's i był to strzał w dziesiątkę. Bonnie wyczuła w pobliżu inną czarownicę. Potrzebowała tylko okazji, aby ją znaleźć i porozmawiać, a problem tkwił w tym, że Caroline nie opuści jej dziś na krok. Oznaczało to, że trzeba mocno upić blondynkę, a samemu pozostać trzeźwą. </span></div>
<div align="LEFT" style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: Times New Roman, serif;"><span class="Apple-tab-span" style="white-space: pre;"> </span>Kolejki szły jak burza, jedna za drugą. Bonnie sprytnym i delikatnym zaklęciem „wyparowywała” alkohol ze swoich drinków, dzięki czemu pozostała trzeźwa. W przeciwieństwie do Caroline. Tej dziewczynie nikt nie mógł dorównać. Blondynka właśnie szalała na parkiecie w tłumie, mimo że uporczywie prosiła Bonnie, aby dołączyła do niej, ta tłumaczyła się, że nie ma talentu to tańca i zostanie na miejscu. Oczywiście to była kompletna bzdura, Bennet'ówna kochała tańczyć, szczególnie w klubach. Jednak musiała znaleźć czarownice. Wstała z krzesła, już chciała odejść jednak ktoś inny był szybszy. Złapał ją za rękę i zaciągnął w kąt baru. </span></div>
<div align="LEFT" style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: Times New Roman, serif;">- Jesteś dziewczyno niepoważna?! Życie Ci niemiłe czy jak? - kobieta, która aktualnie na nią wrzeszczała nie mogła być o wiele starsza. Szczupła, wysoka, o czarnych włosach i oczach. A co najważniejsze Bonnie wyczuła, że właśnie jej szukała. Jest czarownicą. </span></div>
<div align="LEFT" style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: Times New Roman, serif;">- I mi również miło Ciebie poznać. - odparła </span></div>
<div align="LEFT" style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: Times New Roman, serif;">- Ohg, nie pora na żarty, zaraz tu będą, musisz się ukryć, Jezusicku. Jesteś pijana? No świetnie, pewnie alkohol Cie do tego podkusił... - dziewczyna zaczęła się niepewnie rozglądać, w te i wewte, zdenerwowała się i to bardzo. Smarkula sobie uprawia magie, a bar za to oberwie. Pięknie </span></div>
<div align="LEFT" style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: Times New Roman, serif;">- Przepraszam- zero reakcji. - EJ HALO, JA TU JESTEM! - krzyknęła, aż druga z nich podskoczyła. - Możesz mi wyjaśnić o co Ci chodzi? Dlaczego miałabym nie czarować? Jestem czarownicą, no wiesz, to leży w mojej naturze. Jak i w Twojej... - Bonnie spojrzała na koleżankę z lekkim rozbawieniem. To jakaś wariatka.</span></div>
<div align="LEFT" style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: Times New Roman, serif;">- Ty nic nie wiesz? Nie jesteś stąd..- jej oczy zrobiły się większe ze zdziwienia. Ale zaraz do nich wkradł się strach. </span></div>
<div align="LEFT" style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: Times New Roman, serif;">- No tak, jestem tu nowa- tak jakby, więc może mnie oświecisz? - Bonnie wzięła dwa krzesła stojące obok, ustawiła obok siebie i usiadła na jednym z nich, wskazując ręką na drugie patrząc na „koleżankę” </span></div>
<div align="LEFT" style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: Times New Roman, serif;">- Wampiry, a raczej ich naczelny, król, władca, jakkolwiek go nazwać, znalazł sposób na to, żeby nas kontrolować. Nie wiem jak to robi, ale każde zaklęcie, które rzuci wiedźma jest w jakiś sposób wyczuwalne. Dokładnie wiadomo kto i kiedy tego dokonał, nawet jeśli było to coś takiego małego jak twoje, dzisiejsze przy barze. </span></div>
<div align="LEFT" style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: Times New Roman, serif;">- Wyczuwa, aha, czyli jakby co, wie kto jaki rzucił urok. Wielki mi halo – Bonnie nie pojmowała o co takie zamieszanie. Okej- mieli sposób, ale co z tego? </span></div>
<div align="LEFT" style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: Times New Roman, serif;">-Nic nie rozumiesz. Czarownica jest groźna dla każdego, a szczególnie za groźna dla wampirów. Chcemy ratować ludzi, więc magia jest rozwiązaniem. Im to nie pasuje, więc muszą coś z tym zrobić i robią- rzekła. - Teraz pakuj walizki i jak najszybciej stąd wiej i nigdy nie wracaj, może Ci się poszczęści bo inaczej... </span></div>
<div align="LEFT" style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: Times New Roman, serif;">- Inaczej co? No powiedz – czarnowłosa poczuła lekki strach, co mogłoby się jej stać? </span></div>
<div align="LEFT" style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: Times New Roman, serif;">- Inaczej umrzesz. - tego nie powiedziała barmanka. Bonnie odwróciła się i zobaczyła ciemnoskórego wampira, umięśniony, cyniczny uśmiech, skórzana kurtka, a przede wszystkim pierścień, który chroni go przed słońcem. - Idziesz ze mną, zaraz Ci wszystko wyjaśnię. - złapał Bennet'ówna za ramię i szarpnął do góry. - A ty, Sophie- zwrócił się do barmanki. - Zmykaj stąd. Bo jeszcze oberwiesz. - dziewczyna szybko się ulotniła. </span></div>
<div align="LEFT" style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: Times New Roman, serif;"><br /></span></div>
<div align="LEFT" style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: Times New Roman, serif;">**** chwilę wcześniej </span></div>
<div align="LEFT" style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: Times New Roman, serif;"><span class="Apple-tab-span" style="white-space: pre;"> </span>Caroline całkowicie zatopiła się w tańcu i alkoholu. Wiedziała, że są to wakacje dla Bonnie, ale ona sama musiała trochę skorzystać. Może to być samolubne, ale po zerwaniu z Tyler'em była w totalnej rozsypce. Do tego Stefan ściga lekarstwo, Elena wyjechała z Damon'em w jakąś chorą podróż, Jeremy nie żyje. Na nie dwie najbardziej to się odbiło. Zostały same.</span></div>
<div align="LEFT" style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: Times New Roman, serif;"><span class="Apple-tab-span" style="white-space: pre;"> </span>Tańczyła i piła bez opamiętania. Nawet nie zauważyła, że Bonnie gdzieś zniknęła. Podeszła do baru, zamówiła kolejnego drinka. Gdy czekała ktoś dosiadł się blisko niej. </span></div>
<div align="LEFT" style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: Times New Roman, serif;">- Witaj, kochana – znała ten głos, znała ten zapach, znała tą twarz. To chyba jakieś żarty </span></div>
<div align="LEFT" style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: Times New Roman, serif;">-Klaus... - zaniemówiła. Doskonale wiedziała, że wyniósł się wraz z całą rodziną, ale nie wiedziała gdzie. Przecież mogła to sprawdzić! - Nie wiedziałam,że to właśnie tu się przeprowadziłeś. - rzekła po dłuższej chwili milczenia. Był blisko niej, patrzył prosto w jej oczy. Spuściła wzrok. </span></div>
<div align="LEFT" style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: Times New Roman, serif;">- A ja nie wiedziałem, że masz zamiar mnie odwiedzić, mogłaś uprzedzić. - uśmiechnął się. Oh jak Caroline tęskniła za tym uśmiechem. Musiała sama przed sobą przyznać, że zwalał on z nóg. </span></div>
<div align="LEFT" style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: Times New Roman, serif;">- Chciałbyś – burknęła. Mimo, że kiedyś coś między nimi zaiskrzyło to musiała nałożyć maskę obojętności. Dodatkowo była pijana, musi być twarda. </span></div>
<div align="LEFT" style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: Times New Roman, serif;">- Caroline, jesteś zawsze mile widziana w moich progach. - zobaczyła,że też nie jest „na sucho”. W ręce trzymał burbon, który delikatnie popijał. </span></div>
<div align="LEFT" style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: Times New Roman, serif;">- Szkoda, że bez wzajemności – uśmiechnęła się sztucznie. Już miała odchodzić, gdy podeszła do niej barmanka, wyraźnie wystraszona. </span></div>
<div align="LEFT" style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: Times New Roman, serif;">- Twoja koleżanka ma kłopoty. - zwróciła się do Caroline. - A ty- popatrzała na Klausa. - Mogłeś uprzedzić gości o tym jakie konsekwencje wynikają z używania czarów. Marcel ją ma, nie wiem czy długo pożyje. - odeszła. </span></div>
<div align="LEFT" style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: Times New Roman, serif;"> Caroline o mało co nie zemdlała, miała szczęście że złapała ją hybryda. </span></div>
<div align="LEFT" style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: Times New Roman, serif;">- Mam Cię, mam cie kochana. - usadził ją wygodnie na miejscu . - Nie martw się, zaraz się tym zajmę. - wyciągnął telefon i szybko wykręcił numer. </span></div>
<div align="LEFT" style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: Times New Roman, serif;">- Nik, rozumiem, że masz chory zwyczaj imprezowania w środku tygodnia, ale zrozum raz na zawsze- to tylko twój zwyczaj!</span></div>
<div align="LEFT" style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: Times New Roman, serif;">- Oh bracie, nie bądź księżniczką. Potrzebuję Cię, zbieraj swoj pierwotny tyłek. </span></div>
<div align="LEFT" style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: Times New Roman, serif;">- Co się stało? - koniec żartów, dawno się nie kłócili, żaden z nich nie chciał przerywać tej sielanki. </span></div>
<div align="LEFT" style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: Times New Roman, serif;">- Mały problem z Marcelem. Schwytał niepotrzebnie jedną czarownicę, a jest powód dla którego musi żyć. Załatw to, dobrze wiesz gdzie odbywają się egzekucje. - rzekł. Nie musiał tego robić, życie Bennet'ówny było mu obojętne. Ale Caroline nie, a wiedział,że tym nazbiera sobie u niej plusów. Będzie mu wdzięczna i może nawet wybaczy. </span></div>
<div align="LEFT" style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: Times New Roman, serif;">- Więc teraz załatwiam brudną robotę, awans, cudnie. - w słuchawce można było usłyszeć, że osoba podnosi się z łóżka – Dobra, zaraz to załatwię. </span></div>
<div align="LEFT" style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: Times New Roman, serif;">- Dziękuje Kol – odparł Klaus i się rozłączył. Miał tylko nadzieje, że jego brat zdąży, musiał, inaczej wyrwie serce jemu jak i Marcelowi. </span></div>
<div>
<br /></div>
</div>
<span style="font-family: "times new roman" , serif;">___________________________</span><br />
<div style="text-align: justify;">
<div style="text-align: left;">
<span style="font-family: "times new roman" , serif;">Witam, mam nadzieję że rozdział się spodobał. Proszę was, abyście dawali małe sugestie dotyczące pisania jak i wyglądu bloga, wszystko czytam i staram się analizować no i naturalnie wprowadzić. Rozdziały nie będą publikowane jakoś systematycznie - wena ma swoje dni. Gorące pozdrowienia i komentujcie! </span><br />
<div align="LEFT" style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: "times new roman" , serif;"><br /></span>
</div>
</div>
</div>
</div>
<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: left;">
<span style="font-size: 15pt;">
</span></div>
Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/17413968028073551453noreply@blogger.com6tag:blogger.com,1999:blog-1379610076173590164.post-76450867556791685992016-07-28T01:19:00.001+02:002016-08-03T14:05:42.694+02:00Rozdział I<div style="margin-bottom: 0cm; text-align: center;">
<br />
<div style="text-align: justify;">
<div align="CENTER" style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: Times New Roman, serif;"><span style="font-size: small;"><i>Kilkadziesiąt
lat wcześniej </i></span></span>
</div>
<div align="LEFT" style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: Times New Roman, serif;">Co
może być najgorsze dla nastoletniej, potężnej czarownicy? Trudne
zaklęcia? Phi, bułka z masłem. Konsekwencje wynikające z
idiotycznych zasad przodków? Kaszka z mleczkiem. Najgorsze jest brak
oparcia. Moc wypełnia każdą cząsteczkę ciała, czasem trudno
jest panować nad wszystkim. Wówczas potrzebujemy oparcia od drugiej
osoby. Znaleźć punkt zaczepienia, gdzie będziemy kontrolować
swoje działania, a nie bać się kolejnego dnia. Bonnie to straciła,
a Caroline wiedziała o tym. Doskonale wręcz, ponieważ już nie raz
przeżyła brak kontroli swojej przyjaciółki. Chciała zostać jej
punktem oparcia, wspierała ją na każdym kroku. Oczekiwała,że
pozostali też będą się starać, też będą chcieli pomóc
Bonnie. Jednak ona sama nie chciała pomocy, a inni nie naciskali.
Nawet Elena, która całkowicie zatopiła się w miłości do
Damon'a, a Bonnie tylko głaskała ją po plecach i latała na każde
zawołanie, gdy potrzebne było „czary mary”. Blondynka
postanowiła zabrać gdzieś Bonnie. Gdzieś daleko stąd, <i>niech
dziewczyna pozna świat i odpocznie od obowiązku ratowania każdego,
zapchlonego, nadprzyrodzonego tyłka!</i> Dla Caroline nie było to
nic trudnego zorganizować taki wyjazd. Ze zdolnościami
hipnozy,mogły nocować w najlepszych hotelach, pić najdroższe
drinki, opalać się na najgorętszych plażach. Chociaż tak
odwdzięczy się przyjaciółce. Z uśmiechem na twarzy weszła do
ich wspólnego mieszkania. Zastała Bonnie przy księgach z
zaklęciami.</span></div>
<div align="LEFT" style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: Times New Roman, serif;">-Powiedz
mi, gdzie wybieramy się najpierw? Las Vegas czy może Nowy Jork? -
blondynka rzuciła ogromny segregator wypełniony planami przyszłej
podroży na księgę, którą właśnie czytała ciemnowłosa.<br />-
Że co proszę? Nie mam ochoty na żarty, Caroline. - odparła – Co
to jest tak w ogóle? Nowy Jork,Nowy Orlean, Boston,
Baltimore?Oszalałaś chyba – nie dowierzała w to co widzi.
Zrobiło jej się miło, tak na sekundę. Ktoś pomyślał o niej.
Bonnie wiedziała,że Caroline jest niesamowita, ale żeby aż tak?</span></div>
<div align="LEFT" style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: Times New Roman, serif;">Nie
marudź. Zostałyśmy we dwie, ale nie zostaniemy ani dnia dłużej w
tym mieście. Pakuj się i nie chce słyszeć najmniejszego
sprzeciwu. - przysiadła się obok ciemnowłosej – Bonnie, słuchaj.
Jeremy nie żyje od kilku miesięcy, a Ty straciłaś swój punkt
oparcia. Nie próbuj mi wmawiać, że jest inaczej. Tęsknisz za nim,
ale nie zagłębiaj się w tym. Tracisz kontrolę nad swoimi mocami.
Martwię się. Potrzebujemy się nawzajem. Tyler odszedł, Elena
wyjechała, a Stefan goni głupio za lekarstwem, które jest nie
wiadomo gdzie. Rodzeństwo pierwszych też gdzieś wybyło. Proszę
Cie, zróbmy coś, poznajmy ten cholerny świat. Zacznijmy od nowa,
co Ty na co? - Caroline zrobiła jedną z tych swoich min smutnego
szczeniaczka. Miała rację. Bennet'ówna od kilku miesięcy jest w
rozsypce. Nie może się na niczym skupić. Czyta księgi, jakby
liczyła na to, że tam znajdzie odpowiedź na swoje problemy. </span><i style="font-family: "Times New Roman", serif;">Co
za bzdura. </i><span style="font-family: Times New Roman, serif;">Najgorzej, że jej problemy działają negatywnie na
otoczenie, na Caroline. To ona najbardziej odczuwała nadmiar mocy,
którą wypełnia czarownice. Złość zamienia się wściekłość,
a wówczas wiedźma nie panuję nad niczym. Już nie potrafi zliczyć
ile razy rzuciła wampirzycą o ścianę, gdy ta chciała schować
zdjęcia Jeremego, lub chociaż je przenieść. Ukucie. Dalej bolało
ją myślenie o nim. Dalej za nim tęskni, a on nie wróci. Próbowała
przywrócić go do życia, może nawet z trzy razy. Zazdrościła
Elenie, że mogła wyłączyć te cholerne uczucia. Powracało do
niej to za każdym razem, wspólne chwile, pocałunki, siedzenie w
milczeniu. On był jej oparciem, wspierał, pocieszał, po prostu
był. Był gdy innych zabrakło, był w szczęściu, w smutku, w
najgorszych chwilach i dawał nadzieje. Bóg, ktokolwiek jest tam
zabiera tylko tych najlepszych. Zabiera ich od nas. A później
zostaje pustka, i ogromny ból. Bonnie wiedziała, że musi ruszyć
na przód. Westchnęła. </span><br /><span style="font-family: Times New Roman, serif;">- Caroline Forbes – wzięła do ręki
segregator. - Myślę,że zaczniemy mhm. - udawała,że się
zastanawia. - O wiem! Nowy Orlean wygląda kusząco. - Poruszyła
brwiami do góry i uśmiechnęła się. Blondynka uściskała
przyjaciółkę i razem wybuchy śmiechem. Wampirzyca była
przeszczęśliwa, że plan się powiódł. Była szansa, była
nadzieja na nowy start, a przede wszystkim na nowe i lepsze życie
dla Bonnie. To będą najdłuższe i najlepsze wakacje w ich życiu.
Obydwie to wiedziały.</span><br /><br /><span style="font-family: Times New Roman, serif;">***</span><br /><span style="font-family: Times New Roman, serif;">Za dwie godziny dziewczyny miały
opuścić rodzinne miasteczko na kilka tygodni, miesięcy może nawet
i lat. Bonnie wiedziała co musi zrobić. Ostatni raz, a później
zacznie nowe życie. Czysta karta, czysty start. Ostrożnie otworzyła
bramę od cmentarza. Znała drogę na pamięć. Prawo, prosto,
trzecia alejka, piąty grób od prawej. Stała tam ubrana w ciemnym
płaszczu i grubym szalu. Marzec nie był do końca ciepły tego
roku. Ściągnęła skórzane rękawiczki, wyciągnęła małą
ściereczkę z torebki i przetarła nagrobek. Usiadła na ławce.
Westchnęła. To jest jej pożegnanie. Łzy napłynęły jej do oczu.
Nie chciała tego. </span><i style="font-family: "Times New Roman", serif;">Dlaczego mnie zostawiłeś? Obiecałeś, że to
będzie na zawsze, że zostaniesz ze mną bez względu na wszystko.
Okłamałeś mnie. </i><span style="font-family: Times New Roman, serif;">Nagle poczuła złość. On sobie spoczywa w
pokoju, zostawiając ją samą w tym niebezpiecznym świecie. </span><i style="font-family: "Times New Roman", serif;">Wdech,
wydech,wdech wydech.</i><span style="font-family: Times New Roman, serif;"> Uspokoiła się. J</span><i style="font-family: "Times New Roman", serif;">er, wyjeżdżam.
Caroline się uparła i w sumie podoba mi się ten pomysł. Może nie
powinnam, wszystko jest jeszcze takie świeże, ale muszę. Nie wiesz
jak bardzo Ciebie potrzebuję, Twojego uśmiechu, głosu, dotyku.
</i><span style="font-family: Times New Roman, serif;">Przymknęła oczy, łzy spłynęły po jej zmarzniętych
policzkach. </span><i style="font-family: "Times New Roman", serif;">Biorę się w garść,Jer. Zaczynam od nowa. Bez
Ciebie w moim życiu,ale na zawsze pozostaniesz gdzieś w głęboko w
moim sercu. Nigdy Cię nie zapomnę. Byłeś całym dobrem w moim
życiu i to chcę pamiętać. Wierzę, że ból zniknie, trzymaj za
mnie kciuki Jeremy. Kocham Cię i będę tęsknić. Będę silna, dla
Ciebie. </i><span style="font-family: Times New Roman, serif;">Wstała. Ostatni raz posłała uśmiech dla Niego.
Odwróciła się i skierowała się do bramy, gdzie za nią czekała
już Caroline.</span></div>
<div style="font-family: "Times New Roman", serif; text-align: -webkit-left;">
<span style="text-align: justify;">-Wszystko
gra Bonnie? - spytała zmartwiona. Wiedziała, że pożegnanie
będzie trudne dla przyjaciółki. Sama ją na to namówiła.
Musiała się z nim pożegnać, by zacząć od nowa. </span><span style="text-align: justify;">- Tak,
wszystko gra. - posłała cień uśmiechu. Ruszyły. Wsiadły do
samolotu. Obydwie wolne od wspomnień, od starego życia. A już tam
na dole czekało na te dwie dziewczyny nowe życie. Były na to
gotowe. Nareszcie.</span></div>
<br />
<br />
<div align="LEFT" style="margin-bottom: 0cm;">
<br />
</div>
</div>
<span style="font-size: 15pt;">
</span><span style="font-size: 15pt;"><div style="text-align: justify;">
______________________________________________________</div>
</span><span style="font-size: 15pt;"><div style="text-align: justify;">
Witam! Opowiadanie jest chyba jak na razie owiane tajemnicą. Mogę wyjawić, że są spore różnice w porównaniu do serialu. Nawet nie wiem gdzie mogę umieścić akcję. Never mind. Mam nadzieję, że się podoba. Zapraszam do komentowania i polecania bloga. Pozdrawiam! :) </div>
</span></div>
Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/17413968028073551453noreply@blogger.com4tag:blogger.com,1999:blog-1379610076173590164.post-57283208206109508352016-07-27T19:10:00.000+02:002016-08-03T14:08:26.391+02:00Prolog <div style="margin-bottom: 0cm; text-align: center;">
<div style="text-align: justify;">
<div style="text-align: left;">
<div align="LEFT" style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: Times New Roman, serif;">Starsza
kobieta znajdowała się na cmentarzu, siedziała przy grobie już od
godziny. Minęły lata od śmierci jej ukochanego. Wspomnienia
zalewały ją tylko, gdy przekraczała tę bramę, pierwszy uśmiech,
pierwszy pocałunek. Kto by się tego wszystkiego spodziewał? Kto by
pomyślał, że akurat oni zostaną razem na całe życie? Roześmiała
się. Zawsze to robi, gdy wspomina ich pierwsze spotkanie. Ich
wspólną i odwzajemnioną nienawiść, która doprowadziła do
szaleńczej i namiętnej miłości. Nie rozumiała dlaczego chciał
spocząć właśnie tutaj, w Mystic Falls. Wyjechali stąd bardzo
dawno, nigdy nie wrócili, a ten się uparł, że ma spędzić tutaj
resztę życie. <i>Idiota.</i> Ktoś się dosiadł do kobiety.</span></div>
<div align="LEFT" style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: Times New Roman, serif;">-Jak
się czujesz? - była to wciąż młoda, czarująca i przepiękna
blondynka. Przyjaźniły się całe życie, jednak tylko jedną z
nich dopadły skutki upływającego czasu.</span></div>
<div align="LEFT" style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: Times New Roman, serif;">-
Wszystko w porządku, dziękuje. Co Ty tutaj robisz, mogą Cie
rozpoznać, zdemaskować. - bała się, strach przerósł radość,
która pojawiła się wraz z niezapowiedzianą wizytą. </span>
</div>
<div align="LEFT" style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: Times New Roman, serif;">-Nic
mi nie grozi, chciałam sprawdzić jak się czujesz. Trzy lata bez
niego muszą Ci dokuczać, a w wieku 89 lat nie powinnaś się
przemęczać, zadręczać, powinnaś odpoczywać. Znalazłam Ci
świetny ośrodek, w którym niczego Ci nie zabraknie, blisko nas...-
zaczęła wymieniać zalety owego miejsca. Ale starsza kobieta wolała
spędzić tutaj resztki życia, cały czas przy nim. </span>
</div>
<div align="LEFT" style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: Times New Roman, serif;">-Daj
spokój, lepiej powiedz co u was słychać. - chciała zmienić
temat. Odkąd się zestarzała obchodzą się z nią jak z jajkiem.
Irytacja czasem sięgała zenitu. </span>
</div>
<div align="LEFT" style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: Times New Roman, serif;">-Wszyscy
gdzieś wyjechali, ale my się nigdzie nie ruszamy. Zostaniemy z
Tobą, a że mam wieczność, to będzie sama przyjemność! Tylko
ani mi się waż zgłaszać sprzeciw. Ściągamy Cie do nas, tak jak
i Twoje dzieci i wnuczęta. Spędzisz najlepsze, ostatnie chwilę w
życiu. - głos blondynki się załamał. Wiedziała, że ją starci,
wiedziała, ze ona nie jest nieśmiertelna. </span>
</div>
<div align="LEFT" style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: Times New Roman, serif;">-A
co na to kochany, przeuroczy, najwspanialszy Klaus? - kobieta
zauważyła ton głosu przyjaciółki. Postanowiła poprawić jej
humor i rozbawić ją. </span>
</div>
<div align="LEFT" style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: Times New Roman, serif;">-On
nie ma nic do gadania, Bonnie. - odparła </span>
</div>
<br />
<div align="LEFT" style="border-bottom: 4.50pt double #000000; border-left: none; border-right: none; border-top: none; margin-bottom: 0cm; padding-bottom: 0.07cm; padding-left: 0cm; padding-right: 0cm; padding-top: 0cm;">
<span style="font-family: Times New Roman, serif;"><span style="font-size: small;">-W takim razie –
wstała i się uśmiechnęła. - Ty prowadzisz, Caroline. -
dziewczyna rozpromieniła się. Bonnie wiedziała,że to jest jedna z
ostatnich rzeczy,które może zrobić dla przyjaciółki. Obie
skierowały się do samochodu, a ciemnowłosa jeszcze raz rzuciła
wzrokiem na grób. <br /><i> Niedługo do Ciebie dołączę</i></span></span></div>
</div>
</div>
</div>
<div style="margin-bottom: 0cm;">
</div>
Anonymoushttp://www.blogger.com/profile/17413968028073551453noreply@blogger.com2