25 paź 2016

Rozdział VII

Dni mijały coraz szybciej,a cała sytuacja stała w miejscu. Bonnie nie miała żadnego kontaktu z Lydią, co ją zaczęło niepokoić. Nie poinformowała pierwotnych o wszystkim, mimo ciągłych próśb Caroline. Siedziała właśnie w kuchni przeżuwając niechętnie swoje śniadanie - tosta z dżemem. Odechciało jej się wszystkiego, gdyby tylko kontrolowała oddychanie przestałaby to robić. Cały ciężar, odpowiedzialność spoczywająca na jej barkach, sprawiały, że miała dość. Coraz częściej czuła strach i bezradność.  Wiedziała, że nie może od tak rzucić tego wszystkiego w kąt. Nieważne jak bardzo tego chciała, musiała walczyć dalej. Dla jej przyjaciół zrobi wszystko, choćby miała umrzeć.
- Dzień stanie się lepszy, kiedy poczujesz słońce na swojej twarzy - powinna podskoczyć, czy pisnąć, cokolwiek. Przyzwyczaiła się do elementu zaskoczenia z jego strony. Dodatkowo miała kiepski humor i ostatnie o czym marzyła na pewno nie było przekomarzanie się z Kolem. O nie nie.
- Lydia dzwoniła, macie dzisiaj się spotkać, oczywiście jeśli Ci to odpowiada. - dokończył i wyrwał jej końcówkę tosta z ręki i sam zjadł. - Porzeczkowy? Fuj, nie masz kompletnie poczucia smaku - Bonnie od niechcenia zerknęła na niego.
- Jasne, o której? - kompletnie zignorowała fakt, że zabrał jej śniadanie i skrytykował gust.
- Popołudniu, okolice czwartej - przymrużył oczy patrząc na nią. Może to tylko zły dzień? Miewała je ostatnio zbyt często, coś jest na rzeczy. Nim zakończył rozmyślanie, Bonnie zniknęła z kuchni.
***********
Blondynka usłyszała ciche pukanie do swojego pokoju. Kończąc swój makijaż bez żadnych przeszkód rzuciła dość głośnie "proszę" . W drzwiach stanął Niklaus. Caroline odruchowo wstała i wzięła głęboki wdech, czekając na jego ruch.
- Bonnie dziś wychodzi do Lydii, uważam, że bezpieczniej będzie jeśli udamy się tam z nią wszyscy - oznajmił. Miał ręce schowane za plecami, co irytowało blondynkę. Z dłoni można wiele wyczytać, a wampirzyca znała się na gestach niewerbalnych.
- Dobrze, o której? - miała lekką chrypkę, zaschło jej w gardle. Mocno na nią oddziaływał, zbyt mocno. Od pewnego czasu krążył po jej głowię, przyłapywała się na dość dziwnych myślach na jego temat.
- W sumie za kilka chwil, więc możemy zejść na dół, i poczekać na resztę - Caroline przytaknęła i razem wyszli z pokoju.
- Ufacie tej całej Lydii? - zaczęła blondynka, gdy razem czekali już na korytarzu.
- Kochana, życie mnie nauczyło tego, żeby nie ufać innej rasie niż swojej -Klaus posłał nieziemski uśmiech wampirzycy - A tak naprawdę, nie mam żadnych podstaw by jej wierzyć. Nawet jej nigdy nie widziałem, Kol jest tutaj od tego. - dokończył.
-Nie podoba mi się to. Ta cała sprawa z tymi spotkaniami, wiesz o czym one tam rozmawiają? - Caroline stwierdziła, że skoro Bonnie nie chce nikomu powiedzieć, to zacznie podpuszczać innych w tym Klausa, by to oni zaczęli działać. Strach zwycięży.
- Pierwszy bym wiedział, jeśli coś złego czarownice planowały. Wątpię, aby Bonnie Bennet zaryzykowała życie swoich przyjaciół
- Bonnie jest w rozsypce! - ton głosu Care się podniósł - Nie poznaję jej od bardzo dawna, więc naprawdę zaczynam się o nią bać. Nie wiesz jakich bzdur mogła jej naopowiadać.
- Ty coś wiesz - Nik podszedł bliżej blondynki, świdrując jej oczy, twarz. Pożerał ją wzrokiem.  - Gdybym wiedziała , powiedziałabym - szepnęła
- Dlaczego mnie okłamujesz, Caroline? - jej serce zaczęło bić szybciej, a oddech stał się płytki.
- Klaus, ja.. - zaczęła. Popatrzyła na niego. Przygryzła dolną wargę, strach ją paraliżował i bała się że stanie się coś, na co czeka nieświadomie od dłuższego czasu. On za to nic nie odpowiedział,tylko przyglądał się jej, czekając na dalsze ruchy.
- Nie chcę cię okłamywać. - dokończyła - ale teraz nie mogę ci powiedzieć prawdy, na żaden temat - odpowiedziała. Stali tak po prostu w milczeniu. Na przeciw siebie, w małej odległości. Stali i patrzyli sobie nawzajem w oczy, a czas zwalniał, oddechy zaczynały współgrać. I stało się, stali się jednością poprzez namiętny lecz czuły pocałunek. Emocje eksplodowały, każde z nich uwolniło to co więziło przez miesiące.
************
Jaskinia wydawała się nie mieć końca. Spędził w niej dwa dni, nie widząc nic po za skałami i ciemnościami. Czuł głód, ogromnie pragnienie, ale obiecał coś, więc dotrzyma słowa. Po krótkiej przerwie ruszył dalej, według wskazówek. Powoli stawiał kroki, tak aby nie wpaść w żadną pułapkę. W końcu dotarł do ślepej uliczki.
- No świetnie- szepnął. Ale pamiętał jej słowa, pamiętał, że wszystko co drogie jest ukryte. Przymknął oczy, wyciągnął ręce i badał każdy centymetr zimnej i chropowatej ściany, aby wyczuć coś "nietypowego". Nagle, pomiędzy nierównymi głazami, znalazł idealne odwzorowanie koła, które różniło się tym od innych, że było idealnie gładkie. Nie wiele myśląc delikatnie przycisnął, a ściana się rozstąpiła i otworzyła drzwi do skarbca. Na honorowym miejscu była ona, księga. A obok niej lekarstwo. Wziął co chciał i wybiegł z jaskini.
- Nareszcie - odparł Stefan i uśmiechnął się do siebie.
******************
Bonnie siedziała już godzinę na "tajnym zgromadzeniu czarownic Nowego Orleanu". Tak naprawdę nie powinno jej tu być, ponieważ jej "obszarem" jest rodzinne miasteczko - Mystic Falls. Ale  z kim miałaby się o to kłócić? Siedziała i słuchała paplaniny o zemście na wampirach, i tylko marzyła żeby się stąd wydostać. Przed budynkiem czekała na nią cała obstawa. W razie gdyby wampiry Marcela dalej polowały na nią.
Lydia wskazała na nią. Młoda czarownica nie wiedziała o co mogło jej chodzić. Jednym uchem wlatywało, drugim wylatywało. Wiedziała tyle, że za nic  w świecie jej nie pomoże.
- Tak właśnie, ostatnia z Bennetów - zaczęła starsza kobieta - Nasza ostatnia nadzieja. Dodatkowo ma łatwy dostęp do Pierwotnych, to jest nasza jedyna szansa! - tłum był coraz bardziej podsycany przez słowa Lydii.
- Mały problem - odezwała się ciemnowłosa - Ja wam nie pomogę, wasze plany są szalone. - pomruk niezadowolenia przeszedł po pomieszczeniu.  Można było usłyszeć kilka " a nie mówiłam"
-Dziecko drogie, pomoże pomoże nam nie martwcie się - odparła rudowłosa.
- Czy ktoś mnie tu w ogóle słucha? - Bonnie zerwała się z siedzenia i spojrzała na zebranych. - NIE POMOGĘ WAM, NIE ZABIJE WŁASNEJ MATKI, PRZYJACIÓŁ - krzyknęła. Zaraz tego pożałowała. Najbliżsi ludzie Lydii podnieśli dłonie i sprawili jej najgorszy ból w życiu. Upadła na kolana i złapała za głowę. Błagała w myślach,aby już przestali.  Ból był tak silny, że nie wytrzymała i krzyknęła głośno.
- Wystarczy, zmieniłaś zdanie?
- Nigdy- wysyczała, na to Lydia spojrzała na zgromadzonych.
-Więcej siły. - I znów rozległ się krzyk.
Kol stał z przymkniętymi oczami i próbował usłyszeć coś niepokojącego. Nagle coś w nim drgnęło, jakby usłyszał płacz Bonnie i jej krzyk. W wampirzym tempie dotarł do posiadłości. Serce mu biło, tak jakby chciało wydostać się z piersi. Reszta zerknęła na siebie, pierwsza odezwała się Caroline.
- To Bonnie, o mój Boże. Oni jej coś tam robią - i zaraz podążyła w ślady jednego z pierwotnych. Gdy tylko Kol wszedł do salonu, gdzie odbywało się zebranie, został potraktowany silnym zaklęciem i padł na kolana czując niewyobrażalny ból w klatce piersiowej. Czarownice w tym czasie się ewakuowały. Gdy magia przestała działać, Pierwotny w wampirzym tempie podszedł do Bonnie. Ona za to siedziała oparta o ścianę i patrzyła w przestrzeń, a łzy same ciekły jej po policzku.  Nieoczekiwanie reszta weszła do pokoju. Bonnie odwracając wzrok w ich stronę, machnęła ręką. Klaus I Caroline wylądowali na ścianie. Wszyscy już wiedzieli co się stało - Bonnie straciła kontrolę. Jej ręce drżały, oddech był nierówny, dusiła się płaczem.
- To wszystko przez was - wydusiła. Drugą ręką połamała stół i kawałkami drewna rzuciła w uwięzionych wampirów.
- Bonnie- szepnął Kol – Hej Bonnie – powoli zbliżył się do niej. Nie reagowała. Delikatnie złapał ją za dłonie i splątał ze swoimi – Obiecuję, że ostatni raz się z nimi spotkałaś, nic Ci więcej nie zrobią. Teraz musisz się opanować. No dalej – mówił tak jak za pierwszym razem, ale to tak nie działało. Czuł jak jej ciało dalej drze.  Przez jego głowę przebiegało milion myśli, ale na żadnej nie mógł się skupić. Zaczął się cholernie bać, tak. Najgroźniejszy psychopata wśród wampirów zaczął się bać ze względu na tą drobną dziewczynę.
- Kłamiesz, tak jak oni, jak wszyscy. Chcecie mojej krwi, mojej magii. Chcecie, żebym była szpiegiem, żebym pomagała. A przez to tylko cierpię. Nie chcę więcej cierpieć Kol. - odparła.
Chłopak tylko wstał, nie puszczając jej, pociągnął w górę jej przemęczone ciało i delikatnie objął jedną ręką w pasie i popatrzył w oczy.
- Przyrzekam, że zrobię wszystko, abyś więcej przez nikogo nie cierpiała. A kto posunie się do tego, będzie umierał w największych cierpieniach. Nie musisz ufać im, zaufaj mi. Ten ostatni raz Bonnie - przemieścił jej dłonie na swoją klatkę piersiową. - Czujesz? Ja też teraz czuję. Strasznie się boję, wiesz? Boję się, ze nas w cholerę wszystkich pozabijasz.  - lekko się roześmiał - A nie chcesz tego prawda? Caroline tam wisi. Jak bez niej sobie poradzisz? - Bonnie obejrzała się za siebie i zobaczyła blondynkę. Bladą jak ściana, bliską omdlenia, w której ciele znajdowało się mnóstwo kawałków drewna.
- O mój Boże, Caroline tak mi przykro – po tych słowach obydwoje upadli na ziemie. Klaus zaczął pomagać Care wydobywać drzazgi z drewna. Bennetówna chciała podbiec do niej ale Kol ją powstrzymał.
- Nie nie nie, kochana. Ty zostajesz ze mną – pociągnął ją lekko w stronę kuchni i wyszli. Posadził Bonnie jak marionetkę na krześle, podszedł do zlewu, zmoczył ścierkę i położył jej na kark.
- Musimy opanować twoje emocje – sam lekko odetchnął. To było ciężkie dla niego, od dawna nie czuł takiego strachu. Nie tylko o siebie. W sumie siebie miał daleko w tyle, nie była chyba w stanie go zabić. Bardziej się martwił o nią. Przeciąży się i po niej. Straci kontrole, i zrobi coś czego może żałować.
- Muszę Ci coś powiedzieć, co powinnam zrobić dawno temu – szepnęła. Sama nie wygra, potrzebowała ich pomocy, jego pomocy. Nie chciała więcej znosić cierpienia, ciężaru odpowiedzialności. - Starszyzna nie chce mnie bez powodu. Jestem im potrzebna. Do czego dokładnie to nie wiem. Ale jest sposób. Sposób by was zabić. - Wzrok skierowała na wchodzącego Klausa do kuchni. - Nawet Ciebie. - zwróciła się bezpośrednio do hybrydy.
- Dopiero teraz nam o tym mówisz?! - Nik się 'delikatnie uniósł” za co Kol i Caroline spiorunowali go wzrokiem bazyliszka.
- Dlaczego nie powiedziałaś nam wcześniej? - drugi zaś z braci był delikatniejszy. Wcale nie był na nią zły za to, nie miał powodów. Gdyby pewnie to nie była Bonnie, właśnie chciałby zamordować za ukrywanie takich rzeczy, ale to była Bonnie.
- Byłam pewna, że poradzę sobie sama, przepraszam.  - przymknęła oczy. Nie miała zamiaru brać ich na poczucie winy, nie była taka. Ale co innego miała zrobić? Była bezsilna. Nienawidziła siebie słabej. Nie chciała taka być. Dla innych jest tylko narzędziem i dobrze o tym wie. Trzeba się z tym pogodzić i przeżyć. Uniosła wzrok i napotkała oczy Kola. Te oczy, które odkąd jest w Nowym Orleanie dawały jej nadzieję, pomagały. Po prostu z nią były. A ona chciała być z nimi.
_____________________
Nie wiem jak mam was przepraszać. Ponad miesiąc bez rozdziału, a teraz taka krótkie beznadziejne coś. Przepraszam najmocniej, ale szkoła daje w kość. Dzisiaj przysiadłam i stwierdziłam, że muszę to dokończyć. Wyszło co wyszło. Za błędy przepraszam, Nowy rozdział chce napisać teraz w długi weekend i poczekać z dodaniem, może nadrobię troszkę materiału by mieć co wrzucać w takie okresy jak te. No nic, komentujcie, oceniajcie. Czekam! Pozdrowienia i całuski! <3
Layout by Alessa Belikov