18 wrz 2016

Rozdział VI

Bonnie zerknęła na zegarek, była 4,30 a ona od dwóch dni nie zmrużyła oka. Po spotkaniu z Lydią, nie mogła spać. Nikomu nie wyjawiła tego czego się dowiedziała, nawet Caroline. Musiała się poważnie zastanowić co zrobić z tą wiedzą. Nie wiedziała czy może zaufać pierwotnym.. Wydawali się być troskliwi w stosunku do niej, szczególnie Kol - z którym spędzała prawie cały wolny swój czas. Poznawała jego kolekcję mrocznych przedmiotów, a czasami nawet pokazywał jej najstarsze księgi czarów. Nie rozmawiali zbyt dużo o czymś innym niż magia. Ona o nic nie pytała, jego jakoś nie specjalnie interesowało jej życie prywatne. Taki układ jej w sumie odpowiadał, choć stawał się nużący a ciekawość powoli docierała do jej głowy. Będąc z nim sam na sam, Bonnie przekonała się, że jest całkowicie inny niż go znała. Nie wydaje się być psychicznym wampirem, tylko osobą, która ma obsesje na punkcie czarów. Mieli wspólną pasję, która zbliżyła ich w ostatnich dniach bardzo mocno do siebie. Co najważniejsze- kiedy spędziła z nim czas - nie traciła kontroli. Ostatnim razem było to w dniu gdy udała się do starszyzny. On ją wtedy uratował.
Postanowiła zejść na dół. Może szklanka wody i świeże powietrze ukoi jej umysł i pozwoli usnąć. Leniwie zwlekła się z łóżka i ruszyła ku kuchni najciszej jak mogła. Mieszkanie wśród wampirów miało swoje plusy i minusy, a tą mniej przyjemną stroną było to, że mieli oni nad przeciętny słuch. Kilka razy Klaus zarzucił jej, że powinna uważać co szepcze pod nosem, bo jednak oni to wszystko słyszą. Musiała na chwilę przystanąć przy schodach. Było dość ciemno, chciała się oswoić i wyostrzyć wzrok, by znaleźć kontury. W końcu dotarła do kuchni. Sięgnęła po szklankę i nalała wody, następnie oparła się o blat i powoli sączyła napój. Podeszła do okna i uchyliła je, ponieważ drzwi na zewnątrz i te na ogród były zamknięte i nie potrafiła ich otworzyć. Wzięła głęboki wdech, gdy uderzył ją podmuch świeżego powietrza. Przymknęła oczy i rozkoszowała się chwilą, próbowała uciszyć umysł, by się odprężyć. Zaczęła rozmasowywać sobie kark gdy poczuła szept i ciepły oddech na szyi.
- Nie powinnaś spać? Narobiłaś się ostatnio. - Kol ją totalnie zaskoczył. Skradanie i zachodzenie od tyłu zaczęło być jego ulubionym zajęciem.
- Nie powinieneś przestać mnie zachodzić od tyłu i skradać się? Tylko ja tu nie mam nadprzyrodzonego słuchu, wyluzuj. - odparła i uśmiechnęła się pod nosem. Sprzeczali się żartobliwie dość często, gdy spędzali razem czas. Chciała się do niego odwrócić przodem ale uniemożliwił jej to.
- A tak serio, dlaczego nie śpisz? Jakby nie patrzeć dalej jesteś człowiekiem.
- Nie mogę usnąć po prostu. - odparła.
- Lydia? - obrócił ją w swoją stronę. Wiedział, że nie skłamie mu prosto w oczy.
- Po części - spuściła wzrok, nie chciała mu teraz mówić o tym czego się dowiedziała. Potrzebowała czasu - Nie brnij, i tak nic ci nie powiem - dodała
- Nie ufasz mi, kochana?  - uśmiechnął na ten swój sposób, cynicznie ale i trochę uroczo.
- Jeszcze pytasz? - Kol wybuchnął śmiechem. Bonnie uśmiechnęła się pod nosem i oddaliła się od pierwotnego. Dopiero teraz uświadomiła sobie, że on jest tylko w spodniach dresowych, a ona w krótkiej koszuli nocnej, którą przykrywa również nie za długi szlafrok. Zrobiło jej się dziwnie przyjemnie, gdy poczuła jego ciepło. Usiadła przy stole, a Kol zaraz do niej dołączył.
- Co mam zrobić,żebyś mi zaufała? - Czarownica zerknęła na niego pytającym wzrokiem.
- Ty tak na serio? - wampir przytaknął i wiercił wzrokiem jej dziurę w brzuchu- Żebym Ci zaufała, musiałabym poznać prawdziwego Ciebie. - odpowiedziała.
- Da się zrobić, co chcesz wiedzieć? - spojrzał na nią. Nie wiedział, dlaczego chce żeby mu zaufała. Może potrzebował tego, od dawna nie miał kontaktu z kimś innym niż z rodziną. Od czasu do czasu leżał w trumnie, czekając na łaskę Klausa. Przyda mu się towarzystwo kogoś innego. Tylko dlaczego akurat wybrał ją? Zwalał to na zwykły przypadek,nudę.
- Jak mam Ci zaufać skoro nie jesteś ze mną do końca szczery?
-Co masz na myśli?
-Te zaklęcia, które mi pokazujesz - zaczęła - wiem, że próbujesz mnie uwolnić od ekspresji. Ale Ci się nie uda, jest zbyt we mnie zakotwiczona - To była prawda. Pierwotny podstępem próbował pozbyć się ekspresji z czarownicy, która ją po prostu niszczyła. Nie żeby zaczął się o nią martwić, ale. No właśnie, nie mógł znaleźć 'ale" i powoli przerażało go to, co się z nim dzieje.
-Nie ma za co - ukrył jakiekolwiek uczucia pod maską uśmiechu. Bonnie zmrużyła oczy i przez chwilę próbowała go analizować. Westchnęła cicho i przeczesała włosy. Wcale nie zrobiła się śpiąca, a rozmowa z wampirem jeszcze ją podsyciła.
- Skoro masz problemy ze snem - odezwał się Kol- Mam u siebie kilka ziół od Lydii, które odpowiednio zmieszane pozwolą Ci usnąć. Choć za mną - podszedł do nie i wskazał ręką na wyjście. Bennet chwilę się zastanawiała. Były za i przeciw. Chciała naprawdę w końcu się wyspać, tak po prostu, więc ruszyła ku wyjścia z kuchni, a zaraz obok niej pojawił się mężczyzna.
                   Dotarli na miejsce. Wampir otworzył przed nią drzwi i puścił przodem,a później sam wszedł. Bonnie bywała często w jego pokoju i za każdym razem panował tu nienaganny porządek. W przeciwieństwie do innych pokoi należących do płci męskiej, było tu idealnie. Nigdzie nie walały się ciuchy,książki. Po prostu perfekcja. Bonnie nieśmiale usiadła na krawędzi łóżka. Czekała na jego ruch. Kol zawzięcie przeszukiwał swoje pułki i szuflady. Wreszcie z dumą wyprostował się i obrócił ku dziewczynie z zadowoloną miną. W ręce trzymał dwie fiolki z jakimiś proszkami. Podszedł do stolika nocnego, nasypał po troszkę z każdego słoiczka, zalał to wodą i podał czarownicy.
- Pij powoli, nie będę kłamał, smak nie jest najprzyjemniejszy ale powinno Ci pomóc. - obydwoje usłyszeli dzwonek telefonu, który należał do pierwotnego. - Poczekaj chwilę - chwycił urządzenie w dłoń i udał się za drzwi - To nic ważnego, zaraz wrócę - i wyszedł. Bonnie zerknęła na miksturę i powąchała ją. Skrzywiła się na sam zapach, który był obrzydliwy. Brała małe łyczki co kilkanaście sekund. Poczuła jak jej powieki stają się ciężkie i nadchodzi upragniony sen. Niewiele myśląc położyła się na łóżku i od razu wpadła w objęcia Morfeusza.
Kol kończąc nerwową rozmowę, ze swoim szpiegiem z szeregów Marcela, mało co wracając do pokoju nie roztrzaskał  drzwi na drobny mak. Jego złość odpłynęła tylko gdy zobaczył obraz przed sobą. Młoda, piękna dziewczyna spała właśnie wtulona w jego pościel z uśmiechem na twarzy. Jego kąciku ust poszły do góry. Jest na dobrej drodze naprawienia skutków ekspresji. Wiedział, że ziółka podziałają na nią mocniej niż na inne czarownice. Nie bez przyczyny siedział z nią w tych księgach. Mimo samej przyjemności czerpanej z dzielenia się z kimś swoim hobby, był to też obowiązek. Starszyzna tego wymagała, aby Bonnie była czysta. Wtedy będzie im najbardziej potrzebna, i wkroczą do walki z Marcelem.
Chwilę stał w osłupieniu,zastanawiając się co ma zrobić.  Podszedł do stolika nocnego, sprzątnął resztki napoju i powoli,aby nie zbudzić czarownicy położył się z drugiej strony łóżka. Przed zaśnięciem chwilkę zerkał na Bonnie, za co później się skarcił.
******
Caroline obudził dzwonek telefonu. Na śpiąco złapała urządzenie i zerknęła na wyświetlacz, na którym było napisane Stefan. Od razu się obudziła, naciskając zieloną słuchawkę.
- Przepraszam za porę, Care - zaczął Salvatore
- Nieważne, co tam? - odpowiedziała. Ostatnio kontakt miała z nim, gdy oznajmił jej, że jest blisko lekarstwa.
- Dalej jesteście w Nowym Orleanie? - Przytaknęła - Bonnie była u starszyzny? - Przytaknęła  - Rozmawiałaś z nią? - zaprzeczyła
- Nie chciała nic powiedzieć, trochę się martwię. Możliwe, że czymś ja nastraszyli, coś złego powiedzieli. Nie wiem co robić - odparła - Dlaczego pytasz?
- To ma związek z tym co teraz robię. A potrzebuje jej pomocy, możesz przekazać jej, żeby się ze mną skontaktowała?
- Jasne, ale o co chodzi?
- Dzięki Care, kończę, trzymaj się - nie zdążyła odpowiedzieć bo usłyszała dźwięk kończący rozmowę.
Westchnęła dość głośno. Widocznie wszyscy coś wiedzą, oprócz niej. No pięknie. Przecież mogłaby pomóc, doradzić. Oni woleli ukrywać wszelkie informacje, a później gdy szlak jasny trafi ich plany to przybiegali do niej błagać o pomoc. O nie! Skończyło się. Jeszcze dziś porozmawia z Bonnie i nie odpuści jej, dopóki się nie dowie wszystkiego. A gdy tylko dorwie Stefana to go rozerwie na strzępy!
Zerknęła na wyświetlacz w celu sprawdzenia godziny. Była 5:45, zwinnym ruchem wstała z łóżka i zaczęła przygotowania do dnia dzisiejszego. Wzięła szybki prysznic, nabalsamowała ciało. W szlafroku udała się do swojej tymczasowej szafy. Przewracała każdą bluzkę, każde spodnie a irytacja sięgała zenitu. No tak, nie ma w co się ubrać! Zdecydowała, że bez kofeiny nic nie zrobi dalej. Zeszła na dół, skierowała się do kuchni i zaczęła przyrządzać kawę. Wracając zauważyła wychodzącego Klausa ze swojego pokoju. Mruknęła tylko ciche "Dzień dobry" i przyspieszając tempo kroków skryła się za drzwiami. Od momentu gdy stchórzyła w dość bliskim ich momencie, unikała hybrydy jak ognia. Robiło jej się gorąco, gdy tylko wspominała jego szept lub dotyk. Potrząsnęła głową i upiła łyk kawy, W końcu zdecydowała się na jakieś ubrania. Wybrała najzwyklejsze czarne rurki z wysokim stanem, białą bokserkę a do tego beżowy, miękki w dotyku kardigan rozmiar za duży. Na szyi zapięła delikatny wisiorek, który podarowała jej Bonnie w tamtym roku na urodziny. Na nogi założyła botki na małym obcasie. Podeszła do lustra, przejechała rzęsy tuszem, po pudrowała lekko twarz i ją wykonturowała. Zerknęła na siebie i się uśmiechnęła. Teraz może stawić czoła najgorszym wyzwaniom. Zanim opuściła pokój spryskała się delikatnymi perfumami. Miała cichą nadzieję, że jej plan się powiedzie.
*******
W pomieszczeniu znajdowało się mnóstwo ludzi, szeptali między sobą, atmosfera stawała się coraz napięta. Czarownica Bennet jest w mieście. Salvatore jest blisko celu. Mikealson oczyszcza wiedźmę z ekspresji. Takie zdania padały tu i ówdzie. W końcu nastała cisza a do pomieszczenia weszła rudowłosa starsza kobieta. Swoim surowym ale i sprawiedliwym wzrokiem spojrzała na wszystkich. Nikt nie ważył jej się w czymkolwiek teraz przeszkodzić.
- Kochani, starszyzno Nowego Orleanu - zaczęła  - Zebrałam was tu nie bez powodu. Bliski jest bowiem kres panowania wampirów w naszym mieście jak i na całym świecie! - Nieliczni skusili się na ciche oklaski, reszta tylko uśmiechnęła się i nabrała pewności siebie.  - Natura wyrówna rachunki, naprawi błąd popełniony przez jedną z nas tysiąc lat temu. Musimy tylko pomóc. Księga została znaleziona - głosy ekscytacji były coraz to głośniejsze - Jedyne co nam pozostało to przekonanie czarownicy Bennet, Josh - zwróciła się ku mężczyźnie - Dokładnie za tydzień pójdziesz po nią gdy zakończy się etap oczyszczenia. Masz ją przywieźć, nawet jeśli będzie stawiała opór. Zadbamy, aby miała powód, żeby nam pomóc. - Chłopak tylko przytaknął. - Arturze, Ty zaś zajmiesz się jej przyjaciółką, dzień wcześniej znajdziesz pannę Forbes i uwięzisz w jednym z lochów. Bonnie pomoże nam tylko wtedy, gdy będzie miała powód. A liczymy na to, że jej przyjaciółka jest idealna do tej roli. - Kończąc monolog uśmiechnęła się i zniknęła z gracją.
Nieważne czy komuś plan się podobał czy nie. Musieli to zrobić tak czy siak. Lydia od dawna planowała zaskoczenie żywotu wampirów. Z plotek wiadomo tyle, że powybijali całą jej rodzinę tylko dlatego, że sprzeciwili się oni krwiopijcom. Kobieta udawała lojalną wobec pierwotnych, nie wrzucała się w walkę z Marcelem. Miała plan, który właśnie wchodzi w życie. Masowa egzekucja będzie zemstą, za wydarzenia z przeszłości. Karma nadchodzi.
***********
Dziewczyna powoli wybudzała się ze snu. Wzięła głęboki wdech i się uśmiechnęła. Nagle poczuła, ze jej poduszka lekko się porusza.Zmarszczyła brwi i otworzyła oczy. Ujrzała pokój dobrze jej znany, ale nie swój. Uniosła się lekko. Jej poduszką okazał się być jeden najprzystojniejszych facetów w Nowym Orleanie, z nieziemskim akcentem. Spojrzała na Kola, który jeszcze spał w najlepsze. Po raz drugi widziała go podczas snu, i wyglądał nadzwyczaj spokojnie, niewinnie. Miał lekko rozszerzone usta, które pod wpływem wdechu lekko się przymykały, a później wracały "na miejsce". Nie zastanawiając się długo, najdelikatniej jak umiała wstała z łóżka i na palcach udała się do drzwi.
- Ładnie to się tak wymykać bez słowa pożegnania? - Bonnie podskoczyła do góry i cicho pisnęła. Obróciła się, a koło niej zmaterializował się Kol. - Po tak świetnej nocy wypadałoby powiedzieć chociaż kilka słów na pożegnanie - grał, cholernie uwielbiał ją drażnić, a ten sposób najbardziej działał na czarownice. Podszedł bliżej i tym sposobem Bennet przyparła plecami do ściany i znalazła się w martwym punkcie. Znowu. Uniósł dłoń i pogłaskał ją po policzku. Zadrżała pod wpływem jego dotyku.
- Nawet krótkiego dziękuje? - bawił się jej włosami, drugą rękę oparł o ścianę w pobliżu jej głowy. Delikatnie się zarumieniła, co zdziwiło pierwotnego. Ukradkiem zerknęła na jego usta. Na nieszczęście Bonnie zauważył to. Lekko się uśmiechnął, a kolana dziewczyny zadrżały. Powoli zbliżał swoją twarz ku jej. Serce ledwo nadążało pompować krew, a żołądek podszedł jej do gardła. Stała sparaliżowana. Nie mogła wykonać ani jednego ruchu. Popatrzyła mu głęboko w oczy, wręcz świdrowała go wzrokiem. Milimetry dzieliły ich usta, czuła jego oddech na swoich wargach. Jeden nieodpowiedni ruch a ich usta złączą się w pocałunku.Bonnie nagle zalała fala dziwnego pożądania. Czy chciała tego? Sama nie wiedziała, ale jej umysł był przyćmiony. Przymknęła oczy i delikatnie ruszyła podbródkiem do góry. Czas się zatrzymał i liczyli się teraz tylko oni. Delikatnie się uśmiechnęła. I wszystko poszłoby tak jak obydwoje zaplanowali w swoich głowach, gdyby nie to, że do pokoju z prędkością światła wpadła Caroline. Kol jedynie obrócił głowę w kierunku blondynki i roześmiał się cicho widząc jej minę. Panna Forbes musiała zbierać szczękę z podłogi. Gdy zobaczyła tych dwoje razem, sekundę przed pocałunkiem myślała, że śni. Przetarła oczy i spojrzała na nich. Dalej stali w tym samym miejscu. Bonnie oblała się soczystym rumieńcem.
- Puka się, blodni - zaczął pierwotny.
- Ja tylko do Bonnie - w końcu zabrała głos - ważna sprawa - dodała zakładając ręce na biodra. Kol odwrócił wzrok na czarownice, spojrzał jeszcze krótko na usta dziewczyny i na całe jej ciało. Caroline skierowała wzrok w ziemie, a później z wielkim zaciekawieniem oglądała ściany w pokoju.
- Jest cała twoja - powiedział i ruszył ku łazience.
- Mój pokój,już. - Caroline rzuciła i  żwawym krokiem wyszła z pomieszczenia, a czarownica ruszyła za nią.
Mimo, że droga do pokoju Care nie była zbyt długa, Bonnie zdążyła przeanalizować co się stało przez ostatnie pięć minut. Była blisko pocałunku z Kolem. Późniejsze myśli coraz bardziej ją przerażały. Dlaczego? Bo pragnęła tego, tak cholernie mocno. Nie czuła się tak od dawna. Dziwne łaskotanie w brzuchu, szybsze bicie serca. To tylko emocje, powtarzała, to tylko emocje. Ale czy na pewno? Pokręciła głową. Najchętniej wyrzuciłaby z umysłu te wszystkie dziwne przypuszczenia. Nie mogła, nie teraz.
- Stefan do mnie dzwonił - zaczęła blondynka gdy dotarły na miejsce - Podobno coś wiesz, co jest związane z jego wyprawą. Możesz mnie w końcu oświecić? Wszyscy coś ukrywacie, ale dobrze. Nie chcecie żebym wiedziała okej. Okej.
                 Bonnie znała tę zagrywkę Care. Gra na emocjach, żeby dopiąć swego. Ale miała rację, powinna wiedzieć. Szczególnie, że Bennet nikomu o tym nie powiedziała, a czas nieubłaganie leciał do przodu. Musiała coś z tym zrobić, ale co? Od kilku dni to pytanie  krążyło gdzieś w jej umyśle.
- Caroline, musisz obiecać, ze nikomu nie powiesz. Nawet Klausowi - blondynka przytaknęła. I usłyszała całą historię, o starszyźnie, o Księdze, o lekarstwie, o zaklęciu, o planie Lydii. O wszystkim. Bonnie poczuła ulgę. Podzieliła się z kimś tym ciężarem.
- Przecież - zaczęła Forbes - Wszyscy umrzemy - przeraziła się. Plan tej chorej wiedźmy był dobry, bardzo dobry. Przewidziała praktycznie wszystko.
- Nie pozwolę na to - ciemnowłosa złapała przyjaciółkę za rękę i posłała jej lekki uśmiech.
- Musimy im powiedzieć, Klausowi, wszystkim.
- Wiem, ale nie teraz. Daj mi chwilę.
- A Kol wie? - Bonnie na dźwięk jego imienia spięła się, a jej serce znów zaczęło szybciej bić.
- Nie. - odpowiedziała krótko
- Bonnie, czy wy... No wiesz - Caroline uśmiechnęła się i ruszyła brwiami do góry.
- O Boże, Caroline Forbes! Nie! nie, nie!
___________________________________
Cześć wszystkim! Rozdział mega średni, okropny w sumie. Musi być kilka nudnych, by dobrze w akcję wprowadzić - przepraszam. Również szkoła nie pomaga w pisaniu - najlepsze pomysły przychodzą mi na matematyce! A gdy znajdę czas, wylatują z głowy. Będą dłuższe odstępy w publikowaniu z wiadomych przyczyn, ale będę się starać pisać w miarę systematycznie. Piszcie komentarze odnośnie rozdziału! Całuski
PS. Jest zapewne mnóstwo błędów, ale nie mam siły ich szukać. Chciałam po prostu wstawić go, za niedługo na bank poprawie!

2 komentarze:

  1. Cześć!
    Jejku jaki długi rozdział! Jednakże wszystko fajnie się czytało i nie mam nic przeciwko temu :)
    Kol i Bonnie, ach! *.*
    Znalazłam kilka błędów interpunkcyjnych, ale bez obaw, bo ja też orłem od tego nie jestem. Jedynie ciekawi mnie pewnien szczegół w rozmowie Caroline ze Stefanem. Podczas rozmowy telefonicznej raczej druga osoba nie może zobaczyć, że ta jej przytaknęła. Chyba, że miałaś na myśli przytakniecie w stylu "yhym"? :D Nie wiem, ale trochę się przy tym zatrzymałam :D
    Tak czy inaczej widać poprawę w twoim pisaniu, na lepsze! :)
    Pozdrawiam, życzę Ci dużo weny!
    Eunice

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chodziło mi właśnie o te "yhym ". Nie pomyślałam, że ktoś to inaczej odbierze, następnym Razem będę pamiętać, pozdrawiam ;3

      Usuń

Layout by Alessa Belikov