29 sie 2016

Rozdział V


- Dlaczego starszyzna chce się ze mną spotkać? - Popołudniem Bonnie wraz z Kolem przechadzali się bocznymi uliczkami Nowego Orleanu. Był ciepły,słoneczny dzień. Wiatr lekko muskał kwiecistą spódnicę Bennetówny. Rozkoszowała się chwilą na wolności, bo jak na razie nie było jej dane dużo tego zaznać.
- Sam chciałbym wiedzieć - odparł. Nerwowo się rozglądał w poszukiwaniu jakiś wampirów. Mimo, że był pierwotnym nie wiedział, czy dałby sobie radę z wampirami, które szukają wiedźmy. Bowiem, Marcel wyznaczył niezłą nagrodę za nią. Chodzący za dnia, godzinami potrafili przeszukiwać dzielnicę. O bezpiecznym wychodzeniu w nocy nie było mowy. I tak dużo ryzykowali, wysyłając czarownice w dzień w inne miejsce niż ogród za domem.
- Jeśli chcesz mogę rzucić na nas zaklęcie maskujące, tak dla bezpieczeństwa. - zaproponowała. Widziała odruchy Kola, były dość nerwowe, strachliwe wręcz. Jemu nic nie groziło, jedynie jej. Popatrzyła na niego i nagle sobie uświadomiła. Pacnęła się w głowę, robiąc tzn "facepalm".
- No tak,przepraszam - powiedziała i się uśmiechnęła w geście przeprosin.
Rozglądała się z zaciekawieniem po okolicy. Nowy Orlean był cały piękny, nawet te mniej uczęszczane uliczki miały w sobie "to coś" co Bonnie uwielbiała. Każde miejsce ma swoją historie. Możliwe, że właśnie ktoś tu przeżył najlepszą chwilę w swoim życiu, albo najgorszą. Chciałaby poznać wszystkie te opowieści. Umiała słuchać i doceniała,kiedy ludzie jej ufali.
Uczucie strachu powoli opuszczało jego organizm. Zbliżali się do wyznaczonego przez Lydie.  Odetchnął z ulgą. Chronił czarownice Bennet na polecenie starszyzny Nowego Orleanu. Mieli dobry rozejm,a korzyści z niego jeszcze lepsze. Wiedźmy chcą odzyskać swoje prawa a Mikaelsonowie - swój dom. Porozumienie dawało im większe szanse na wygraną. Jedyne co go irytowało to czas. Siedzą tu dość długo, a nic dobrego nie poczynili. Naturalnie, Nik wyznaczył go do bycia chłopcem na posyłki i latał do czarownic  na każde zawołanie. A reszta rodzeństwa odgrywała niegroźnych wampirów, którzy przyjechali odwiedzić starego przyjaciela.
Na horyzoncie pojawiła się bogato strojona budowla, która miała coś w sobie z pałacu, albo dworku. Otaczały ją grube mury z czerwonej cegły złączone czarną, zdobioną bramą. W oczy rzucały się kolumny doryckie podpierające balkon, stojące przed wejściem. Wyrzeźbione z marmuru, monumentalnych rozmiarów.  Całą posesję otaczał ogród,w którym można znaleźć różnorakie ziółka, kwiaty i przede wszystkim - największy skład werbeny w Nowym Orleanie.
- Jesteśmy na miejscu - głos zabrała Bonnie ku zdziwieniu Kola. Popatrzył na nią pytającym wzrokiem.
- Czuję je, czarownice - uśmiechnęła się. Dopiero teraz zrozumiał. Wiedźma jest u swoich.  Przez ostatnie dni siedziała z samymi wampirami, sam czasem nie znosił zachowania krwiopijców. Jej uśmiech, rozpromienienie na twarzy i iskierki w oczach były zrozumiałe. I co dziwne - przyjemne i dla niego. Dobrze tak dla odmiany widzieć wiedźmę, która jednak nie rzuca obelgami co drugie słowo.
Gdy doszli do bramy zatrzymał ich mężczyzna. Typowy facet na sterydach,który połowę życia spędza na siłowni.
- Hasło- burknął. Kol zamiast coś powiedzieć, wymachiwał rękoma w powietrzu kreśląc jakiś wzór. "Ochroniarz" przytaknął i przepuścił ich dalej. Szli powoli w stronę wyjścia aż w końcu wampir stanął.
- Oh, serio?! - krzyknął i próbował ruszyć się dalej, ale przeszkodziła mu niewidzialna bariera - nie popisuj się Lydia! - dodał, a zaraz po tym został wyrzucony za bramę posiadłości. Bonnie stała zdezorientowana, nie widziała co ma robić. Postanowiła zapukać w drzwi. Nim to zrobiła, same się uchyliły a w nich stanęła starsza kobieta. Miała rude włosy spięte w kok, mocne błękitne oczy, które przeszywały Bonnie. Lydia była wysoka i szczupła. Wydawała się być elegancka, przypominała damską wersje Elijah'y.
-Wejdź drogie dziecko - powiedziała i posłała młodej czarownicy uśmiech pełen ciepła. Zaraz za nią zamknęła drzwi i skierowała się do salonu. Wskazała Bonnie miejsce na przeciwko siebie.
- Tak dawno w Nowym Orleanie nie było nikogo z twojego rodu - zaczęła Lydia.
- Czy macie do mnie jakąś ważną sprawę? - pieczętowanie krwią Bennetów ważnych zaklęć od zawsze było dość modne w świecie czarownic, więc Bonnie nie zdziwiłaby się gdyby kobieta poprosiła ją o fiolkę krwi lub małe zaklęcie.
- Nadszedł ciężki czas dla czarownic. Nie tylko tu, ale i na całym świecie. Wzywam każdego, żyjącego przedstawiciela z najstarszych oraz najsilniejszych rodów i sabatów. Z Bennetów słyszałam tylko o tobie. Czarownica, która ratuje wampiry, kieruje się wbrew naturze, używa ekspresji... - Bennetówna czuła się jak na jakimś dywaniku. Starsza kobieta znała jej cały życiorys i zaczęła wymieniać wszelkie jej złe dokonania. Miała powoli tego dość, więc po cichu prychnęła.
- Oh kochanie - zaczęła Lydia - Nie jesteśmy tutaj po to, aby skupić się na twoim życiu. Walka jest o coś bardziej cenniejszego.  Ale na początek ci wszystko wyjaśnię. Dobrze wiesz, że istnieje, a raczej istniało lekarstwo na nieśmiertelność. - czarnowłosa przytaknęła - Silas je zażył w ostateczności i nie było po nim śladu. Tak wszyscy myśleliśmy. Ale dobrze wiesz, że jest inaczej. Skontaktowałam się z twoim przyjacielem Stefanem, który dzięki mojej pomocy podjął trop, który nie dawno do mnie dotarł. Trop dotyczył lekarstwa i księgi. I na księdze musimy się skupić. Dla naszego rodzaju jest ona bardzo ważna. - Lydia upiła łyk herbaty, wcześniej nalewając filiżankę Bonnie.
- Dlaczego? I co ma wspólnego księga z lekarstwem? - zapytała ciemnowłosa.
- Księga Nadprzyrodzonych, bo tak ją się nazywa - jest dawno zaginionym artefaktem. Zawiera w sobie spis najrzadszych ziół i ich właściwości, ale nie tylko. Zaklęcia  umieszczone w niej są najrzadsze i najsilniejsze. Jest takie jedno zaklęcie, która może nas uwolnić - Lydia złapała ją za rękę.
- Jakie zaklęcie? - Bonnie wzięła naprawdę głęboki wdech. Zdeczka się przeraziła kobiety, opowiadała rzeczy nie z tej ziemi. Może jest chora psychicznie? Ale Kol by jej do kogoś takiego nie przyprowadził, prawda?
- Zaklęcie - z przemyśleń wyrwała ją Lydia - które może zabić pierwotnych.

*************
- Widziano ją dzisiaj, chodzący za dnia - Tom zauważył ją z jednym z pierwotnym - codzienne raporty były już dość męczące. Wszyscy się ucieszyli, gdy wreszcie ta wiedźma się pojawiła gdziekolwiek. Mężczyzna usiadł na przeciw swojego "władcy" .
- Elijah? - mruknął Marcel.
- Kol, prowadził ją chyba do starszyzny. Tak tylko słyszałem, jeśli chcesz wiedzieć więcej, skontaktuj się z Tomem. - odparł. Wstał, przechodząc obok ciemnoskórego przystanął na chwilę i klepnął w ramię.
- Ona umrze, jak nie dzisiaj, to jutro - dodał i odszedł tylko w sobie znane miejsce.
Marcel dalej rozmyślał nad czarownicą. Nie chciał jej śmierci, chciał żeby cierpiała.  Podważyła jego autorytet, pokazała, że jest w stanie go pokonać, zabiła kilkoro z  jego ludzi. Miarka się przebrała. Wyciągnął telefon z kieszeni i wybrał numer do swojego najbardziej zaufanego. Już usłyszał głos po drugiej stronie, gdy coś wytrąciło smart-fona z jego dłoni, a samego jego pchnęło na ścianę. W wampirzym tempie stał, otrzepał się i spojrzał na swojego oprawce, a raczej oprawców.
- Marcellus, przepraszamy za tą niezapowiedzianą wizytę - Elijah'a znów kpił z ciemnoskórego - Sytuacja tego wymaga, że musimy porozmawiać - dodał. Bez żadnych skrupułów rozsiadł się wygodnie w fotelu i spojrzał na swojego brata - Niklaus? - hybryda roześmiała się lekko.
- Ah tak, już. Teraz moja część tak? - obydwoje mieli z tego niezły ubaw. Odkąd Macellus "nadepnął im na odcisk" poniżali go na każdym kroku. Nikt nie zadziera z Mikaelsonami.  Klaus szybkim tempem podbiegł do Marcela, złapał go za gardło i uniósł w powietrze.
- Przerwij poszukiwania wiedźmy - syknął. Dość żartów, jeśli coś obiecał - szczególnie Caroline- dotrzyma słowa choćby nie wiadomo co. Ciemnoskóry milczał, Nik wzmocnił uścisk na jego szyi. Można było usłyszeć odgłosy duszenia się.
- Niklaus, proszę. Gdzie twoje maniery? Odstaw go, bo biedaczek umrze. A palić ciał jego przyjaciół nie mam ochoty. - Elijah wstał ze swojego miejsca i podszedł do Marcela, który stał już na ziemi.  - Trzy razy nie chcemy się powtarzać. Przerwij poszukiwania, jest z nami, nie jest groźna i jest tu przejazdem. Raz wyjątek możesz zrobić, jeśli oczywiście chcesz żyć.
- Jeśli dotrze do nas, do mnie wiadomość, że dalej ostrzysz na nią swoje kły - zabiję cie. - Klaus był całkowicie poważny. Zauważył, że ciemnoskóry lekko się spiął i spoważniał. Nic nie odpowiedział, po prostu hardo stał i patrzył na nich. Bracia odwrócili się i z wymalowaną satysfakcją wyszli z posiadłości Gerard'a.

********************
Bonnie miała dość jak na jeden wieczór. Prawie biegiem wyszła z domu Lydii . W połowę rzeczy nie dało się nawet wierzyć, druga połowa nie miała sensu. Babka była poważnie chora psychicznie-  tylko taki wniosek przychodził jej do głowy. Przystanęła przy bramie by pozbierać resztę myśli. Był już wieczór, trochę się zasiedziała u starszyzny.  Oparła się o mur i odetchnęła głęboko. Zimne powietrze ostudzało jej emocje. Przygryzła dolną wargę. Co dalej? Te pytanie krążyło w je głowie. Znów spada na nią ciężar. Znów coś zależy od niej. Znów coś chcą od niej. Nie pytają co myśli, nie, bo po co? Masz to zrobić i koniec, bo przodkowie, bo jesteś naszą przyjaciółką, bo jesteś czarownicą.  Czuła, ze moc  w niej wzrasta. Musi to opanować, bo wyda swoje miejsce pobytu. Zaczęła głęboko oddychać. Na jej szczęście zaraz przy niej znalazł się Kol z zatroskanym wyrazem twarzy.
- Ejejej, spokojnie. Co jest? - złapał ją delikatnie za ramiona. Poczuł jak drga, ale nie z zimna. Traci kontrole i on to wiedział. Musiał coś z tym zrobić. Złapał ją za rękę i zaprowadził w jakiś ciemny zaułek. Bonnie nie wiedziała co się z nią dzieje, była skupiona na swojej mocy.
- Spójrz na mnie - zero reakcji. Swoimi dłońmi złapał ją za twarz i przybliżył do swojej tak, że stykali się czołami - Jak stracisz kontrole jesteśmy w czarnej dupie, słyszysz? - mówił kojącym głosem. Spojrzał w jej oczy. Wzrok robił się coraz bardziej wyraźny, zamglenie było prawie nie widoczne. - Skup się na czymś innym. Pomyśl o Caroline, rodzicach, Cokolwiek. Nie skupiaj się tylko na mocy. - do Bennet powoli dochodziły jego słowa. Pomagał jej jego głos. Szeptał, było to cholernie przyjemne, że myślała tylko o tym aksamitnym głosie. Nadmiar mocy odszedł. Tak po prostu.  Przymknęła oczy.
- Już jest dobrze. - szepnęła.
- Na pewno? - musiał się upewnić. Zbyt dużo ryzykowali.
- Tak,możemy wracać? - Kol tylko przytaknął i uwolnił z uścisku. Będą musieli iść dłuższą drogą, prawie każdy wampir z Nowego Orleanu szuka właśnie ich.
___________________________________
Cześć misie. Ehhh, normalnie myślałam, że nie wypłodzę tego rozdziału. Jak na złość końcówka wakacji okazała się dla mnie mocno pracowita :). Zawsze coś, a rozdział czekał. Do tego prawie cały mi się usunął i musiałam pisać od nowa. W czwartek rozpoczęcie, czeka na mnie druga klasa technikum i pierwszy egzamin zawodowy - już się boje. Co do rozdziału - taki se. Troszkę krótszy niż dwa ostatnie, ale no męczyłam sie nad nim trochę. Znów trochę bez akcji, ale obiecuję, że  w końcu będą fajerwerki!
Przepiękny szablon prawda? Jest cudowny, Alessa ma talent!
Do następnego rozdziału!

2 komentarze:

  1. Dobry wieczór!
    Jeśli chodzi o rozdział to jedno wielkie WOW! Dużo się dzieje, mam coraz więcej pytań, ale jak na razie brak na nie odpowiedzi - a mam nadzieję, że wkrótce uda mi się je przeczytać :)
    Widzę duże postępy! A wena nie tylko mnie opuściła z tego co wyczytałam... Brak weny to zawsze dla mnie ciężki okres :(
    Wyłapałam parę błędów, ale na pewno je wyłapiesz :)
    I oczywiście na koniec muszę wspomnieć o nowym szablonie. Jest bardzo ładny! Niech Ci dobrze służy!
    Życzę weny i czekam na następny!
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń

Layout by Alessa Belikov