9 sie 2016

Rozdział III


- Czekaj, bo nie wiem czy zrozumiałam. - Caroline kręciła się po pomieszczeniu. Po incydencie w barze, Klaus zawiózł ją do swojego domu. Siedzieli właśnie w salonie, a on wyjaśniał jej jak będzie przebiegać akcja ratunkowa Bonnie. - Tak jakby wezwałeś Kol'a, by ją uratował? - popatrzyła na niego z nadzieją, że jednak zaraz wybuchnie śmiechem i powie, że żartował, że wysłał kogokolwiek innego. - Powiedz, że to słaby dowcip.
- Przykro mi Caroline, ale to prawda. Nie rozumiem tylko - podszedł do niej - dlaczego wątpisz w mojego brata, we mnie? - spojrzał w oczy. Mimo, że alkohol z niej uleciał, źle działała na nią jego bliskość. Zaniemówiła, a on się uśmiechnął. - Raz, chociaż ten jeden raz powinnaś mi zaufać, kochana. Nie musisz wierzyć Kolowi, uwierz mi. Twoja przyjaciółka wróci cała i zdrowa. - złapał ją za rękę, jego twarz spoważniała - I obiecuję Ci, że do końca waszego pobytu w tym mieście nie spotka ani Ciebie ani Bonnie żadne niebezpieczeństwo. Osobiście tego dopilnuje. - Jak przystało na prawdziwego dżentelmena, Klaus ucałował rękę Caroline. Ta tylko skinęła  głową, wyszeptała ciche dziękuje i usiadła w fotelu.
Była zła na siebie, zła, że nie dopilnowała Bonnie, zła, że nie dowiedziała się co czeka na nie w mieście. Nie zbadała środowiska nadnaturalnego. Myślała, że to będą zwykłe wakacje, takie ludzkie. Coś za czym obydwie tęskniły. I co? Naturalnie musiało coś nie wyjść. Tylko dlaczego zawsze Bonnie cierpi? Ile razy umierała za swoich przyjaciół?Mogły zostać  w domu, wszystko to jej wina, przez nią jej najlepsza przyjaciółka jest w niebezpieczeństwie.  Łzy zaczęły wzbierać się w jej oczach. Zacisnęła powieki, musi być twarda. Nie będzie płakać tylko zaraz dowie się, gdzie ten cholerny dupek zabrał Bonnie. Popatrzyła na Klausa. Był spokojny, rozsiadł się w fotelu naprzeciwko niej. Przyglądała mu się. Dwudniowy zarost, włosy w lekkim nieładzie, ciemne jeansy, ciemna kurtka. Tylko te oczy. wyróżniały się. Nie było widać w nich tyle zła, tyle ciemności ile naprawdę jest w Klausie.  Wiedziała, że jej nie wypuści. Pozostało jej czekać. Bezczynnie. Czekać na wiadomość czy Bonnie żyje. A wszystko w rękach niezrównoważonego psychicznie, pierwotnego wampira, który już nie raz próbował zabić za równo czarownice jak i jej przyjaciół. Westchnęła, oparła głowę o nagłówek. Zaczęła masować skronie, szukała sposoby by się odprężyć.  Zauważyła postać nad sobą. Zerknęła. Stał nad nią Klaus. Trzymał w ręce szklankę ze złotym płynem.
- To powinno Cie uspokoić, albo przynajmniej trzymać nerwy na wodzy - wręczył jej owy napój, a sam poszedł sobie dolać. - Jeśli chcesz możesz się położyć spać, w którymś z pokoi gościnnych. - wrócił na swoje miejsce.
- Nie dziękuje, poczekam tu na jakąkolwiek wiadomość. Nie ma szans żebym usnęła. - odparła. Zapadła cisza. Długa cisza, która ciągnęła się nie skończenie gdyby ktoś jej nie przerwał. Była to Caroline.
- Ahm i .... Klaus - popatrzyła na niego. Mówiła prawie szeptem. Strach zawładnął jej ciałem. Widziała, że się lekko spiął. - Dziękuję.. za to co robisz dla Bonnie. - dodała. Uśmiechnął się.

*********
Kochał swoje rodzeństwo. Tak, wszyscy kochali się nawzajem. Nawet Niklausa. Ich always and forever było pieczęcią tej rodziny, historią. Podczas ostatnich lat ich relacje się polepszyły. Finn nie żyje, nie ma kto ingerować i rozpoczynać kłótni. Właśnie dlatego, w środku nocy,zabierał swój seksowny tyłek i leciał na ratunek jakieś czarownicy, bo Nik uważa ją za potrzebną. Nonsens. Właśnie wychodził z domu, gdy zatrzymał go Elijah.
- Jestem tu najmłodszy - tak jakby. Mam godzinę policyjną? - sarkazm wylewał się z jego ust litrami. Chciał mieć tą głupią akcje ratunkową za sobą.
- Kol. - zaczął - Czy to źle, że chce wiedzieć gdzie idziesz i czy nie narozrabiasz? - Uśmiechnął się lekko i przeszedł wokół brata. Cały czas zachowywał tą szlachetność. Ubrany w garnitur, zbierał poklaski od wszystkich. Ten jedyny, rozważny, honorowy Mikaelson.  Ludzie tylko jemu byli chętni zaufać, nie musiał tyle pracować na szacunek. Jego elokwencja robiła swoje.
- Dostałem awans od Nik'a – odparł. Jego brat się lekko zdziwił. W co oni pogrywają? - Teraz załatwiam jego brudną robotę, wybieram się na akcje ratunkową jakieś czarownicy. I tak, narozrabiam, bo Marcel nie odda mi jej za darmo. - wziął kurtkę . -Teraz wybacz- wyminął brata- śpieszę się. Panienka może już nie żyć. - ukłonił się i lekko zaśmiał. Zawsze delikatnie podważał stosunek swojego brata. Mimo, że mu imponował swoim zachowaniem, wolał czasem go wyśmiać. Od tak- dla rozrywki.
- Kol - Elijah wziął swój płaszcz. - Potowarzyszę Ci, jestem ciekaw, która czarownica dla NIklausa jest tak ważna, że chce ją ratować jednocześnie mając na zawołanie wszystkie nowoorleańskie wiedźmy. - mruknął i wyminął Kola.
****************
Ramię bolało ją od mocnego uścisku czarnoskórego. Głupia nie była, wiedziała,że idzie na śmierć. Każda czarownica w Nowym Orleanie boi się czarować, bo za to grozi śmierć. Jedna zasada, a Bonnie właśnie ją złamała. Gdybym tylko wiedziała... Wówczas nie używałaby czarów. Choć pewne wtedy dalej męczyłaby ją niewiedza na temat życia tutejszych wiedźm. Wiecznie odważna Bennet. Kiedy się nauczę żeby siedzieć na tyłku i nie mieszać się w sprawy innych?
Cały czas skręcali w uliczki. Bonnie próbowała zapamiętać drogę, ale po dziesiątym zakręcie straciła kompletnie orientacje w terenie. Im dłużej szli, tym więcej wampirów pojawiało się wokół nich. Dotarli. Marcel puścił czarownice i pchnął do przodu. Bonnie rozejrzała się. Znajdowali się wokół opuszczonego magazynu, lub jakieś starej hali. Wszędzie walały się stare kartony,po jej prawej stronie stały dwa olbrzymie kontenery. Droga była ułożona z kostki,  ściany z cegły.  Więcej szczegółów za nocy nie można było ujrzeć. Teraz rozglądała się po swoich towarzyszach. Za Marcelem stali Ci najwierniejsi. Zauważyła na ich dłoniach pierścienie, u innych bransoletki. Na schodach pożarowych budynku znajdowała się reszta. Sporo ich jak na morderstwo jednej czarownicy.  Mogłaby użyć czarów, jest potężna. Jednak bała się elementu zaskoczenia. Są rozproszeni, a ona sama nie wie gdzie jest. Ucieczka byłaby głupotą. Gdyby spróbowała, straciłaby szanse na zachowanie życia. Czekała na ich pierwszy ruch.
- Wampiry z Nowego Orleanu! - krzyknął czarnoskóry. - Mamy przed sobą wiedźmę. Każdy wie co takiego ...- tu spojrzał na nią. Chciał znać jej imię.
- Bonnie- odparła szeptem. - Bonnie Bennet. - dodała głośniej i uniosła lekko głowę by spojrzeć im wszystkim w oczy.
- Co takiego Bonnie zrobiła. Używanie czarów jest tu dość mocno ograniczone. Nawet jeśli jesteś przejezdną - podszedł dość blisko niej. Był wyższy, dość sporo. Dawało mu satysfakcje patrzenie na nią z góry. Nawet fizycznie był ponad to. - Powinnaś się dowiedzieć. Reguły to reguły, masz coś na swoje usprawiedliwienie? - rozległ się okrzyk radości. Czarownica w to nie wierzyła, nie wierzyła, że żadne z tych istot, żadne z nich nie ma sumienia, ani jedno. Wszyscy zaś skakali, śmiali się, nie traktowali ludzkiego życia poważnie, choć sami  kiedyś byli tacy jak ona, słabi i bezbronni w porównaniu do wampirów. Prychnęła.
- Mogłabym Cię zabić jednym ruchem ręki. - odparła. Zmieniła swoje zdanie, zrobi mały pokaz. Skoro umrze to z godnością. - Kiedyś praktykowałam dość czarną magię, która czyni mnie potężniejszą od wielu czarownic. - chciała dać popis. Była spostrzegawcza, więc zaraz zorientowała się kto jest najbliższy Marcelowi. Podniosła rękę, machnięciem rzuciła wampira  o ścianę. Tłum ucichł. Drugą ręką sprawiła mocny ból głowy reszcie. Rozległy się krzyki cierpiących wampirów. Była wściekła. To był zwykły przypadek, że używała wcześniej magii, ale teraz sami się o to prosili. Czuła, że energia wypełnia ją po same końcówki palców. Rozpierała ją od środka i musiała znaleźć jej upust.
- Jesteście naiwni. - rzekła. Rękę, którą trzymała "przyjaciela" Marcela, pociągnęła swoją stronę zginając w pieść. Tuż przed stopami "króla" wylądowało serce, a ciało opadło bezwładnie. Widziała jak się spina, jak szykuje się na ostateczny cios. Nie wiedział jednak, że to ona się na to szykuje. Drugą ręką lekko machnęła i połowa wampirów padła ze skręconymi karkami.
- Suka. - jad wylewał się z jego ust. Bonnie już podniosła ręce by wyrównać rachunki, gdy ktoś w wampirzym tempie założył jej łańcuchy na ręce. Cała energia dale w niej była, jednak nie mogła jej użyć. - Naiwna suka. - dodał po chwili. -Myślisz, że jedyna walczysz? Ha, każda próbuje. Choć muszę przyznać, że jako jedynej udało Ci się kogoś skrzywdzić. Szkoda, że muszę Cię teraz zabić. - Bonnie ku zdziwieniu pozostałym uśmiechnęła się. Prychnęła. Popatrzyła na nich z taką nienawiścią. Czuła, że zrobiła tyle ile mogła.
- Ostatnie słowa? - podsunął nóż do jej szyi. Czarownica nie zdążyła nic powiedzieć, bo wszyscy obrócili się w stronę, z której dochodził dźwięk klaskania.
- Marcellus, proszę. - Elijah pojawił się znikąd. Ze stoicką postawą, spokojem wymalowanym na twarzy, przechadzał się wzdłuż zgromadzonego tłumu. - Dziecinada. Kolejna, jak zawsze. Muszę niestety przerwać twoją jakże żałosną zabawę.  Wiedźma musi żyć. - spojrzał po pozostałych. W wampirzym tempie podszedł do dwóch stojących najbliżej czarnoskórego wampirów i bez zastanowienia wyrwał im serca. - Nie potrzebujemy tutaj rozlewu krwi. -  kąciki ust poszły w górę
Elijah odwrócił całą uwagę wszystkich tu zgromadzonych, nawet Marcela. Kol wiedział, że to jest okazja, która się nie powtórzy. Szybko podbiegł do czarownicy, złapał ją w swoje ramiona i zniknął w wampirzym tempie. Marcel poczuł chłód na plecach. Odwrócił się, a wiedźmy już nie było.
- Mam swoje zasady, które gówno was obchodziły! Nie mieliście  nic przeciwko temu! - rozłożył ręce i okręcił się dookoła. Później podszedł do pierwotnego. - Jakim prawem ignorujecie w moje zasady? Jakim prawem łamiecie je? Jakim prawem zabijacie moich ludzi!? - krzyczał. Dość głośno, na tyle żeby podsycić tłum. Zgromadzili się za Marcelem, z hardym wyrazem twarzy. Stali za nim ślepo.
- Jakże - skinął głową w bok i poprawił swój płaszcz. - Jakże piękne jest oddanie twoich przyjaciół, Marcellus.  Szkoda gdyby skończyli martwi, więc skoro chcesz uniknąć rozlewu krwi - wyciągnął z kieszeni swojej marynarki, białą, jedwabną chusteczkę, którą zawsze nosił przy sobie i zaczął wycierać ręce ze krwi - to zabierz swoich znajomych i zakończcie na dziś całą tą zabawę. Już dobranocka minęła, dobranoc. - Odszedł od nich.
- Znajdę ją! Wiedźma w końcu umrze! Obiecuje Ci to! Nikt nie łamie moich reguł.
Marcel towarzyszył mu wzrokiem, dopóty nie zeszedł z pola widzenia. Odwrócił się, spojrzał na martwych. Przyklęknął do nich i westchnął chowając twarz w dłoniach. Nastała  cisza, przerywana jedynie cichymi szeptami innych krwiopijców.
******
Kol przestał słyszeć szmery rozmowy pomiędzy Marcelem a Elijah'ą, więc postanowił się zatrzymać i uwolnić czarownicę, a raczej już w zwykłym tempie odstawić ją swojemu bratu. Zatrzymał się na jednej z głównych ulic i spojrzał na przerażoną Bennet. Nie wiedział, czy trzęsie się z zimna czy ze strachu. Zauważył, że mocno zaciska oczy. Stała tyłem do niego, pochylił się i szepnął jej do ucha
- Nie bój się, nic Ci nie zrobię. Możesz otworzyć oczy. - Bonnie podskoczyła jak oparzona i  w sekundę  znalazła się kilka metrów od wampira. Wówczas ujrzała swojego "wybawce". Pokręciła głową i szybko pomrugała. Tak jakby oczekiwała, że to tylko zjawa. Nie wierzyła, że to właśnie TEN z Mikaelson' ów ją uratował.  Kiedy zdała sobie sprawę, że to jednak prawda przyjrzała mu się. Mimo, że było ok 4 nad ranem, wyglądał przystojnie i dość uroczo. Jego  włosy odstawały na każdą stronę świata, skórzana kurtka dodawała mu coś z "niegrzecznego chłopca" a jeansy dokończały stylizację dodając klasy. No i oczywiście ten jego uśmieszek. Niby trochę sarkastyczny, niby trochę tak jakby zawsze kogoś wyśmiewał,a jednak trochę czarujący. Zresztą, co się dziwić. Każdy z żyjących Mikaelson'ów miał nieziemski uśmiech, który powalał z nóg.
- Chodźmy, ktoś na Ciebie czeka. - przerwał ciszę, a czarownica ogarnęła swoje myśli i ruszyła za nim. Była wykończona, dużo kosztowało ją powalenie tylu wampirów, dlatego więc prawie ledwo co nadążała za brunetem.  Wyczuł to, więc niezauważalnie zwolnił by Bonnie mogła wyrównać tempo. Dopiero teraz miał okazję jej się przyjrzeć. Miała krótsze włosy, niż pamiętał, a przede wszystkim wyglądała mizernie. Wychudzona, lekko zapadnięte policzki, brak iskierek radości w oczach. Sukienka, która faktycznie może i była piękna i pasowała do jej karnacji, praktycznie na niej wisiała. Kol nagle zaczął współczuć dziewczynie. Niczym takim nie zawiniła, a nie wiedział dlaczego Marcel ją tak potraktował.
- Więc - zaczął - Ile czasu przetrzymywał Cie Marcellus? Nie wiedziałem, że zmienił fetysz i teraz więzi czarownice. - Bonnie spojrzała na niego jak na idiotę. Nikt jej nie więził.
- O czym ty mówisz? Znalazł mnie w barze, DZISIAJ, zabrał w tamto miejsce również DZISIAJ. - mocno podkreślała słowa. Przeszły ją dreszcze z zimna. Letnia sukienka o tej porze nie jest najlepszym wyborem. Zacisnęła szczękę, wzięła głęboki wdech by nie myśleć jak lekki podmuch wiatru sprawia, że czuje jakby milion kawałków ze szkła wbijało się w jej skórę.
- Czyli twój wygląd to nie jego wina? W takim razie - zatrzymał się i ściągnął kurtkę - chce poznać kto urządził tak czarownice Bennet-  nałożył ją na ramiona dziewczyny - Muszę mu pogratulować - Bonnie poczuła przyjemne ciepło rozchodzące się po jej ciele. Otuliła się mocniej. Głęboki wdech,zapach jego perfum był dziwnie przyjemny. Ruszyli dalej.
- Nikt mnie tak nie urządził, tak wyszło, że trochę osłabłam w ostatnim czasie.  - odparła po chwili. Kol spojrzał na nią, podnosząc jedną brew.
- A co na to młody Gilber? Pozwolił swojej ulubionej czarownicy tak się zaniedbać? Fiu, fiu, niezbyt dobry z niego chłopak. - serce Bonnie właśnie rozpadło się na milion kawałków. Ponownie. Mimo, że dzięki wyjazdowi nie myślała o nim, to nadal źle reagowała na jakąkolwiek wzmiankę na jego temat. Wspomnienia wracały za każdym razem. Zalewały ją od środka i nie chciały odejść przez dłuższy czas. Czuła fizyczny ból w klatce piersiowej. Próbowała powstrzymać łzy, które jak nigdy próbowały znaleźć ujście z jej oczu. Walczyła z nimi, nie będzie przecież beczeć przed wampirem. Spojrzała na swoje buty i się nie odzywała. Pociągnęła lekko nosem. Przegrała właśnie walkę ze swoimi emocjami i pozwoliła by kilka kropel uszło z jej oczu.  Pomrugała kilka razy, gdy poczuła jego przeszywający wzrok na sobie. Czarownica miała wrażenie, że przeszywa ją na wylot, obserwując każdy jej ruch. Podniosła głowę i spojrzała mu w oczy.
- Jeremy.... On.....- nie mogła tego wypowiedzieć. Wielka gula  w gardle i jednoczesna walka ze łzami utrudniały mówienie. - Nie żyje. - dopowiedziała i ręką otarła łzy, które spływały po policzku. Spojrzała na wampira. Nie mogła wyczytać żadnej emocji z jego twarzy. Prawda była taka, że ta odpowiedź go zaskoczyła. Mocno, ponieważ nie wiedział jak na to zareagować. Kilka chwil bił się z myślami. Nienawidził młodego Gilberta i w sumie ucieszył się na tą wiadomość. Jednego łowcy mniej - więcej wampirów ocaleje, a co najważniejsze on nie zginie. Tylko nie wiedział jak ma zareagować, przecież nie zacznie skakać z radości. Mimo, że był troszkę nieprzyjemny, znał jakieś granice wyczucia. Pytaniem było, czy zachować je wobec czarownicy Bennet?
- No cóż - odchrząknął - Miejmy nadzieję, że nie musi się błąkać po drugiej stronie i jest w piekle - uśmiechnął się szyderczo. Bonnie otworzyła usta ze dziwienia i przystanęła na chwilę. Nie wierzyła w to co usłyszała. Co za dupek! Gdyby nie to, że jest wyczerpana potraktowała by go jakimś silnym zaklęciem. - Oh, albo odnalazł pokój, jasne światło i jest w lepszym miejscu, blah blah blah - wzruszył ramionami. - Już tak nie patrz , tylko chodź. Jeszcze kawał drogi przed nami.

__________________________
Cześć robaczki! W ten deszczowy dzień przychodzę do was z następnym rozdziałem. Troszkę jestem  z niego niezadowolona, cały fragment z Marcelem zmieniałam kilka razy i dalej coś mi nie gra, ale cóż - jest to jest. Dalej to wszystko dopiero poznaję. Czekam na wasze opinie i komentarze- one mocno motywują, więc śmiało! Dziękuje i do zobaczenia przy rozdziale IV :)

8 komentarzy:

  1. 1,2,3! Zajmuję sobie miejsce! :3
    Wrócę dzisiaj w nocy z komentarzem!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No, no! Witam, dobry wieczór! :3
      Rozdział jest na prawdę dobry!
      Caroline i Klaus, och, jak ja ich razem uwielbiam!
      Całe szczęście Bonnie nic się nie stało, pokazała swoją siłę - opisy mega.
      Elijah, aż wytrzymałam oddech. Uwielbiam gościa, ma klasę.
      Kol i Bonnie - mam wrażenie, że będą parą, dobrze myślę?
      Zjadałaś gdzieniegdzie literki, robiłaś trochę powtórzeń - jak przeczytasz rozdział to je wyłapiesz w 100%.
      Czekam na dalszy ciąg!
      Życzę Ci dużo weny, jak i czasu na pisanie!
      Pozdrawiam, Eunice!

      Usuń
    2. Dziękuje bardzo :D
      Literki postaram się wyłapać, a za powtórzenia przepraszam, to po prostu mały zakres mojego słownictwa xd. Następnym razem postaram się je rozszerzyć i zajrzeć nie tylko do głowy, ale i do słownika :D

      Usuń
  2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  3. Kocham Kol'a <3 I Elijah'a (idk czy tak to się odmienia xD) <3 I Klausa <3 I ogólnie wszystkich (no prawie). Rozdział bardzo mi się podobał :D Najbardziej scena z Bonnie, Marcelem i Mikaelsonami. Coś czuję, że Kol jest zadurzony w Bonnie (ze wzajemnością). Klaus mój ty dżentelmenie :* Tylko pozazdrościć Caroline takiego adoratora. Też bym chciała, żeby chłopak mnie zadowalał (lol jak głupio to brzmi xD).
    Czekam na następne rozdziały ;*
    Pozdrawiam,
    Rayna
    xoxo

    OdpowiedzUsuń
  4. Hejka! Wreszcie jestem i nadrabiam rozdziały. Ale najpierw - przecudowny szablon! Zresztą czego innego można było oczekiwać, Alessa świetnie się spisała! :3
    Moje serduszko się cieszy, bo mamy scenę Klaroline. Cholera, tak uwielbiam tę dwójkę, że na samo połączenie ich imion już się cieszę jak głupi do sera. Dobrze, że mimo tej niechęci Care do Klausa, potrafi docenić to, co on dla niej robi. Bo, nie ukrywajmy, ratuje Bonnie właśnie dla Caroline. Co prawda nie "własnoręcznie", bo wysługuje się Kolem (o którym za chwilę), ale jednak.
    No właśnie - Kol. W TVD (bo TO nie oglądam póki co, nie wiem jak sytuacja wygląda) na przemian go kochałam i nienawidziłam. I właśnie dzięki temu, jak silne emocje we mnie wywoływał, chyba należał do takiej mojej topki ulubionych postaci. Tutaj podoba mi się zachowanie wobec Bonnie - daje jej kurtkę, odprowadza ją, nawet pozwala, by to ona nadawała tempa ich krokom. A z drugiej strony nadal jest tym samym Kolem, którego uwielbiam - sarkastycznym, może nawet niemiłym.
    No i Elijah - do niego to w ogóle mam słabość. Obejrzałam tylko jeden odcinek The Originals i głównie na nim skupiałam swoją uwagę. W TVD chyba nie był tak idealny i cudowny, zdecydowanie bardziej podobał mi się w tym jednym odcinku TO.
    Ta scena, gdzie Elijah właśnie mówi, że nie chce rozlewu krwi i wyrywa serca dwóm wampirom - bezcenne. :D W ogóle odnoszę wrażenie, że on wzbudza respekt w Marcelu. No bo w końcu zareagował trochę (nawet bardzo) emocjonalnie na to, co się stało.
    A, i jeszcze BonBon. Dlaczego ja o niej zapomniałam? Jaka ona jest silna! Ostawiła imponujące show, nie powiem. Myślę, że i do niej Marcel nabrał trochę szacunku, mimo tej swojej mam-wszystko-w-dupie otoczki.
    Kończąc już - rozdział świetny, bardzo lekki i przyjemny. Czytanie o swoich ulubionych postaciach i to tak fajnie wykreowanych sprawia podwójną radość! :3
    Następny nadrobię prawdopodobnie dopiero jutro pod wieczór lub w ogóle w niedzielę. Ale nie martw się, będę na pewno.
    A teraz ściskam mocno i uciekam! :*
    Sight

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak ja uwielbiam czytać Twoje komentarze! Bardzo dziękuję i ściskam również! ;*

      Usuń

Layout by Alessa Belikov